Dzień był dość zimny jak na początek lata, prawdopodobnie to wczesna pora dnia była tego powodem. Mimo tego ulice Manhattanu nie były wcale puste, wręcz przeciwnie. Zapełniały je charakterystyczne dla Nowego Jorku żółte taksówki, a wokół unosiła się woń różnorodnych fast foodów które już od samego świtu można było tutaj kupić. Wśród idących szybko ludzi, nie zwracających uwagi na nic wyróżniały się dwie ciemno ubrane nastolatki usiłujące desperacko złapać taksówkę.
-To nam się nigdy nie uda. - westchnęła niższa z nich.
W tym samym momencie zatrzymała się przed nimi jedna z wielu mijających je do tej pory taksówek.
-Potrafisz tylko narzekać. - odpowiedziała jej z uśmiechem przyjaciółka otwierając drzwi samochodu.
Mackenzie w przeciwieństwie do Elisabeth nigdy nie była w Nowym Jorku, szczerze mówiąc nigdy nie przekroczyła granic Idrysu. Miasto bardzo pozytywnie ją zaskoczyło. Z opowiadań Effy dość wiele sobie wyobrażała, ale rzeczywistość przerosła jej oczekiwania. Wysokie wieżowce wzbijające się w kierunku chmur, zapełnione ulice i setki przechodniów. Miejsce było całkowitym przeciwieństwem spokojnego Alicante, w którym spędziła większą część swojego życia. Od tego całego zgiełku zaczęła ją boleć głowa.
Elisabeth gestykulując wyjaśniała taksówkarzowi dokąd ma jechać, Mac chyba zaczęła rozumieć dlaczego został taksówkarzem, ze swoją inteligencją kaczki tylko to tego się nadawał. Zaczęło robić się jej niedobrze, starała się patrzeć przez przednią szybę tak jak poradziła jej przyjaciółka, choć teraz gdy prawie stojąca Effy zasłaniała jej swoimi włosami cały widok było to niemożliwe.
-Rozumiem już - odburkną taksówkarz - proszę usiądź dziewczyno bo jak dostanę mandat to tylko i wyłączne ty za niego zapłacisz.
Tylne siedzenie podskoczyło kiedy na nie opadła.
-Tak czy siak będziemy musiały się trochę przespacerować - powiedziała szeptem - nawet chyba zrobi ci to na dobre, kiepsko wyglądasz.
Starała uśmiechnąć się do przyjaciółki, ale niezbyt jej to wyszło.
-Zastanawiam się czy to nie był jednak zły pomysł.
-Nie żartuj sobie ze mnie, przemierzyłabym nawet pół świata ażeby tylko zobaczyć minę Matthew'a kiedy staniemy w drzwiach instytutu.
Mackenzie odwróciła głowę w stronę okna.
-I przemierzyłaś.
***
Instytut był jeszcze wspanialszy niż sobie wyobrażała. Ogromny, wyglądający na dość stary, lecz niepokazujący po sobie tego budynek kojarzył jej się z mijanymi po drodze obszernymi katedrami. Nie pasował do zapchanych ulic Nowego Jorku.
Niosąc na ramieniu ciężką skórzaną torbę podeszła do drzwi. Effy już przy nich stała, oglądała się na nią przez ramię i ponaglała ją. Wolała jej nie wspominać, że połowa należących do Elisabeth rzeczy była właśnie w jej torbie. Poprawiła ją sobie na ramieniu i przyśpieszyła aby jak najszybciej znaleźć się przy drzwiach. Usłyszała głuche stuknięcie kiedy stojąca przed nią Elisabeth zapukała. Drzwi uchyliły się lekko.
Stała w nich wysoka i szczupła dziewczyna w jej wieku, Mac wydawało się, że była o wiele za wysoka. To były chyba tylko jej spostrzeżenia, w końcu była mikrusem.
-Elisabeth? - zapytała dość zdziwiona, a poranny wiatr zamiótł jej czarne włosy do tyłu.
Effy zdała się nie słyszeć zdziwienia w jej głosie.
-Hej, Izzy. - powiedziała z uśmiechem - Możemy wejść?
Te słowa zmyły z twarzy Isabelle widoczne wcześniej zdziwienie.
-Oczywiście. - odpowiedziała spokojnie - Matt raczej nie będzie zadowolony, że tu przyjechałaś. Z tego co pamiętam po... Po tym wszystkim zabronił ci tu przyjeżdżać.
Nie słuchała już jej, rozglądała się po instytucie. Wyjechała stąd kiedy miała trzynaście lat, ale w wystroju i urządzeniu tego miejsca nic się nie zmieniło. Przed oczami widziała czasy kiedy razem z Matt'em byli dziećmi i biegali po tych długich korytarzach.
-Matt!
Wołanie Izzy wyrwało ją z zamyślenia. Zza rogu wyłonił się Matthew, był wyższy i bardziej "dorosły" niż kiedy widziała go ostatnio, w prawej ręce trzymał kanapkę. Tak, to chyba się nigdy nie zmieni. Jego zamiłowanie do jedzenia. Zawsze zazdrościła mu tego metabolizmu, jadł co chciał, a i tak pozostawał chudy jak patyk. Szczęściarz.
-Co ty tutaj robisz?! - wykrzyknął.
Mina jaką teraz miał była właśnie tą, którą Elisabeth chciała tak bardzo zobaczyć.
-Przyjechałam w odwiedziny. - na jej twarzy malował się wyraz triumfu - Pragnę ci przypomnieć, że miałeś się mną opiekować, obiecałeś. Nie mi na dodatek, tylko rodzicom.
Te słowa zapiekły ją w gardle, choć minęło już dużo czasu odkąd zostali zabici.
Ich krzyki chyba wzbudziły powszechne zainteresowanie bo po schodach dość szybko zeszło dwóch następnych Nocnych Łowców, wysoki blondyn i jakiś drugi czarnowłosy chłopak bardzo podobny do Isabelle, Mackenzie zastanawiała się czy nie jest przypadkiem jej bratem.
-O co znowu chodzi? - zapytał czarnowłosy nastolatek.
Jego przyjaciel odgarnął blond włosy do tyłu, a jego wzrok na chwile zatrzymał się na Elisabeth.
-To nic takiego - westchnął - Matt znowu za dużo się najadł i miewa jeden ze swoich "Napadów Złości Niekontrolowanej".
Jeszcze raz skierował swój wzrok na Effy.
-Wracam na górę. - powiedział oschłym tonem.
-Jace!
Isabelle zerwała się i pobiegła za nim, złapała go za ramię i szepnęła coś do ucha. Jace przewrócił oczami co miało chyba znaczyć, że to co za chwilę zrobi będzie robione tylko ze względu na to co mu przed chwilą powiedziała.
Jego kroki słychać było bardzo wyraźnie kiedy odbijały się echem od ścian instytutu, wszyscy skierowali na niego swój wzrok, oprócz Mac która wydawała się ignorować całą tą sytuację. Jace podszedł do Matt'a.
-Zostają. - spojrzał z powagą na swojego rozmówce - Dopóki Maryse i Robert nie wrócą. Oni podejmą decyzję.
Wyraz twarzy Matthew'a nie ukrywał frustracji.
-Pragnę tylko zauważyć, że pod ich nieobecność JA jestem najstarszy i to JA podejmuję teraz decyzje. - zawahał się - One nie mogą zostać.
Mackenzie wyraźnie zaczęła już interesować się rozmową.
-Bardzo się cieszę, że wszyscy bardzo się lubicie - powiedziała po chwili z nutą sarkazmu w głosie patrząc na Jace'a i Matt'a - ale nie po to przez paręnaście godzin siedziałam na lotnisku, a potem przez kolejne cztery godziny siedziałam obok rzygającego, śmierdzącego faceta żebyś mógł mi teraz powiedzieć, że wszystko co do tej pory z zaciśniętymi zębami wytrzymałam, mam przeżyć jeszcze raz. Nie wrócę do Idrisu, nawet jeśli groziłbyś mi nożem.
Zapadła niezręczna cisza, taka jak zawsze gdy Mac powie o jedno słowo za dużo. Kiedy złość przejmowała nad nią kontrolę była szczera. Aż za bardzo.
-No to co? - zapytała Isabelle wcale nie oczekując odpowiedzi - Jace bądź tak miły i pomóż im zanieść torby do jakiegoś dwuosobowego pokoju.
Jace sięgał już z niechęcią po torbę stojącą obok Mackenzie, kiedy dostał łokciem prosto w brzuch, uderzenie było na tyle mocne, że miał już wykrzykiwać obelgi pod adresem Matthew'a. To jednak nie był on.
-Ręce precz od mojej torby - jej głos był zimny jak lód.
Cofnął się nie chcąc dostać jeszcze mocniej, nie mógłby się wtedy obronić, nie podniósłby ręki na dziewczynę choćby nie wiem jak silną. Gdyby go sprała, Alec, Isabelle i Matt mieliby niezły ubaw.
Mackenzie ruszyła w stronę schodów, a Jace odwróciwszy się stanął twarzą w twarz z Effy. Miała ciemnobrązowe włosy sięgające za piersi, lekko pofalowane przy końcówkach i smukłą, szczupłą sylwetkę. Patrzył się prosto w jej jasno zielone oczy.
-Przepraszam cię za nią. - westchnęła - Powinnam cię ostrzec, że nie powinieneś dotykać jej torby, a najlepiej nie dotykaj niczego. Ani ubrań, ani książek, ani zdjęć. Zwłaszcza zdjęć.
-Nie, co ty. Nic mi się nie stało. - chwycił jej torbę i zarzucił ją powoli na ramię, jakby bał się, że i ona zareaguje podobnie - Najwyżej zmiażdżyła mi żołądek.
Stała w nich wysoka i szczupła dziewczyna w jej wieku, Mac wydawało się, że była o wiele za wysoka. To były chyba tylko jej spostrzeżenia, w końcu była mikrusem.
-Elisabeth? - zapytała dość zdziwiona, a poranny wiatr zamiótł jej czarne włosy do tyłu.
Effy zdała się nie słyszeć zdziwienia w jej głosie.
-Hej, Izzy. - powiedziała z uśmiechem - Możemy wejść?
Te słowa zmyły z twarzy Isabelle widoczne wcześniej zdziwienie.
-Oczywiście. - odpowiedziała spokojnie - Matt raczej nie będzie zadowolony, że tu przyjechałaś. Z tego co pamiętam po... Po tym wszystkim zabronił ci tu przyjeżdżać.
Nie słuchała już jej, rozglądała się po instytucie. Wyjechała stąd kiedy miała trzynaście lat, ale w wystroju i urządzeniu tego miejsca nic się nie zmieniło. Przed oczami widziała czasy kiedy razem z Matt'em byli dziećmi i biegali po tych długich korytarzach.
-Matt!
Wołanie Izzy wyrwało ją z zamyślenia. Zza rogu wyłonił się Matthew, był wyższy i bardziej "dorosły" niż kiedy widziała go ostatnio, w prawej ręce trzymał kanapkę. Tak, to chyba się nigdy nie zmieni. Jego zamiłowanie do jedzenia. Zawsze zazdrościła mu tego metabolizmu, jadł co chciał, a i tak pozostawał chudy jak patyk. Szczęściarz.
-Co ty tutaj robisz?! - wykrzyknął.
Mina jaką teraz miał była właśnie tą, którą Elisabeth chciała tak bardzo zobaczyć.
-Przyjechałam w odwiedziny. - na jej twarzy malował się wyraz triumfu - Pragnę ci przypomnieć, że miałeś się mną opiekować, obiecałeś. Nie mi na dodatek, tylko rodzicom.
Te słowa zapiekły ją w gardle, choć minęło już dużo czasu odkąd zostali zabici.
Ich krzyki chyba wzbudziły powszechne zainteresowanie bo po schodach dość szybko zeszło dwóch następnych Nocnych Łowców, wysoki blondyn i jakiś drugi czarnowłosy chłopak bardzo podobny do Isabelle, Mackenzie zastanawiała się czy nie jest przypadkiem jej bratem.
-O co znowu chodzi? - zapytał czarnowłosy nastolatek.
Jego przyjaciel odgarnął blond włosy do tyłu, a jego wzrok na chwile zatrzymał się na Elisabeth.
-To nic takiego - westchnął - Matt znowu za dużo się najadł i miewa jeden ze swoich "Napadów Złości Niekontrolowanej".
Jeszcze raz skierował swój wzrok na Effy.
-Wracam na górę. - powiedział oschłym tonem.
-Jace!
Isabelle zerwała się i pobiegła za nim, złapała go za ramię i szepnęła coś do ucha. Jace przewrócił oczami co miało chyba znaczyć, że to co za chwilę zrobi będzie robione tylko ze względu na to co mu przed chwilą powiedziała.
Jego kroki słychać było bardzo wyraźnie kiedy odbijały się echem od ścian instytutu, wszyscy skierowali na niego swój wzrok, oprócz Mac która wydawała się ignorować całą tą sytuację. Jace podszedł do Matt'a.
-Zostają. - spojrzał z powagą na swojego rozmówce - Dopóki Maryse i Robert nie wrócą. Oni podejmą decyzję.
Wyraz twarzy Matthew'a nie ukrywał frustracji.
-Pragnę tylko zauważyć, że pod ich nieobecność JA jestem najstarszy i to JA podejmuję teraz decyzje. - zawahał się - One nie mogą zostać.
Mackenzie wyraźnie zaczęła już interesować się rozmową.
-Bardzo się cieszę, że wszyscy bardzo się lubicie - powiedziała po chwili z nutą sarkazmu w głosie patrząc na Jace'a i Matt'a - ale nie po to przez paręnaście godzin siedziałam na lotnisku, a potem przez kolejne cztery godziny siedziałam obok rzygającego, śmierdzącego faceta żebyś mógł mi teraz powiedzieć, że wszystko co do tej pory z zaciśniętymi zębami wytrzymałam, mam przeżyć jeszcze raz. Nie wrócę do Idrisu, nawet jeśli groziłbyś mi nożem.
Zapadła niezręczna cisza, taka jak zawsze gdy Mac powie o jedno słowo za dużo. Kiedy złość przejmowała nad nią kontrolę była szczera. Aż za bardzo.
-No to co? - zapytała Isabelle wcale nie oczekując odpowiedzi - Jace bądź tak miły i pomóż im zanieść torby do jakiegoś dwuosobowego pokoju.
Jace sięgał już z niechęcią po torbę stojącą obok Mackenzie, kiedy dostał łokciem prosto w brzuch, uderzenie było na tyle mocne, że miał już wykrzykiwać obelgi pod adresem Matthew'a. To jednak nie był on.
-Ręce precz od mojej torby - jej głos był zimny jak lód.
Cofnął się nie chcąc dostać jeszcze mocniej, nie mógłby się wtedy obronić, nie podniósłby ręki na dziewczynę choćby nie wiem jak silną. Gdyby go sprała, Alec, Isabelle i Matt mieliby niezły ubaw.
Mackenzie ruszyła w stronę schodów, a Jace odwróciwszy się stanął twarzą w twarz z Effy. Miała ciemnobrązowe włosy sięgające za piersi, lekko pofalowane przy końcówkach i smukłą, szczupłą sylwetkę. Patrzył się prosto w jej jasno zielone oczy.
-Przepraszam cię za nią. - westchnęła - Powinnam cię ostrzec, że nie powinieneś dotykać jej torby, a najlepiej nie dotykaj niczego. Ani ubrań, ani książek, ani zdjęć. Zwłaszcza zdjęć.
-Nie, co ty. Nic mi się nie stało. - chwycił jej torbę i zarzucił ją powoli na ramię, jakby bał się, że i ona zareaguje podobnie - Najwyżej zmiażdżyła mi żołądek.
***
Elisabeth wybrała się z Jace'em na małą wycieczkę po Instytucie. Mackenzie leżała więc sama w pokoju czytając jedną z wielu książek które mogła znaleźć w tutejszej bibliotece. Pochłaniała książki tak samo jak Matthew jedzenie. Książka miała czerwoną, skórzaną okładkę z złotym grawerunkiem na grzbiecie "Tales of Otherland". Była to książka dla dzieci, ale ona lubiła takie książki niemalże tak samo jak historyczne bądź romanse.
Z nieba lał się blask, na wzgórzu oświetlonym światłem niebios stał anioł. Złote skrzydła miał rozpostarte, a jego brązowe loki rozwiewał wiatr, ciemne oczy błyszczały w słońcu.
Jej powieki robiły się ciężkie. Zasnęła.
Śniła o sobie w objęciach anioła. Oplatał ją skrzydłami i swoimi silnymi ramionami, za nimi stały tłumy ludzi. Nefilim i Podziemni. Wszyscy zjednoczeni w walce ze złem. Nie mogła śnić o niczym piękniejszym, niczym co bardziej by ją zadowoliło niż wszystkie rasy świata zjednoczone w walce. Przeciwko... Właśnie przeciwko czemu? Spojrzała w dół, u stóp wzniesienia stała smukła postać. Tylko ona, a raczej on, nikt więcej. Nie znała jego twarzy i nie pamiętała aby kiedykolwiek widziała kogoś do niego podobnego. Czarne loki, na które nie miał wpływu wiatr przysłaniały jego twarz, ale mimo tego dobrze widziała jego wściekłe oczy patrzące na nią. Tłum rzucił się na postać.
Obudziła się zdyszana i oblana zimnym potem. W dłoniach dalej trzymała książkę.
Podbiegła do nierozpakowanej torby, omal nie potykając się o własne nogi, rozsunęła zamek i szukała czegoś w pośpiechu. Kiedy w jej ręku znalazł się długopis i czerwono-czarny notes, z powrotem usiadła na łóżku zaczęła i szybko pisać coś w notatniku. Ręka pracowała jej sama, całkowicie bez jej udziału. Opisała wszystko. Anioła, tłum ludzi i człowieka o czarnych włosach. Gdy skończyła szybkim ruchem wyciągnęła zza paska stelę. I nakreśliła na kartce prostą i niepozorną runę.
Kartka którą wtedy dostała nie była pierwszą. Dostawała je co rok, tydzień przed rocznicą śmierci jej rodziców. Zawsze o tej samej porze, w tym samym miejscu i od tej samej osoby. Zawsze na kartkach pisało co robi dana runa i jak jej używać, ta którą dostała wczoraj była inna niż dotąd, nie opisana, jakby nakreślona w pośpiechu.
Spodziewała się, że za chwilę zaśnie i dokończy sen. Nic takiego się nie stało, zamiast tego przed nią pojawił się błękitny i błyszczący obłok. Formował się w średnio wysoką postać. Anioła z jej snu.
Z nieba lał się blask, na wzgórzu oświetlonym światłem niebios stał anioł. Złote skrzydła miał rozpostarte, a jego brązowe loki rozwiewał wiatr, ciemne oczy błyszczały w słońcu.
Jej powieki robiły się ciężkie. Zasnęła.
Śniła o sobie w objęciach anioła. Oplatał ją skrzydłami i swoimi silnymi ramionami, za nimi stały tłumy ludzi. Nefilim i Podziemni. Wszyscy zjednoczeni w walce ze złem. Nie mogła śnić o niczym piękniejszym, niczym co bardziej by ją zadowoliło niż wszystkie rasy świata zjednoczone w walce. Przeciwko... Właśnie przeciwko czemu? Spojrzała w dół, u stóp wzniesienia stała smukła postać. Tylko ona, a raczej on, nikt więcej. Nie znała jego twarzy i nie pamiętała aby kiedykolwiek widziała kogoś do niego podobnego. Czarne loki, na które nie miał wpływu wiatr przysłaniały jego twarz, ale mimo tego dobrze widziała jego wściekłe oczy patrzące na nią. Tłum rzucił się na postać.
Obudziła się zdyszana i oblana zimnym potem. W dłoniach dalej trzymała książkę.
Podbiegła do nierozpakowanej torby, omal nie potykając się o własne nogi, rozsunęła zamek i szukała czegoś w pośpiechu. Kiedy w jej ręku znalazł się długopis i czerwono-czarny notes, z powrotem usiadła na łóżku zaczęła i szybko pisać coś w notatniku. Ręka pracowała jej sama, całkowicie bez jej udziału. Opisała wszystko. Anioła, tłum ludzi i człowieka o czarnych włosach. Gdy skończyła szybkim ruchem wyciągnęła zza paska stelę. I nakreśliła na kartce prostą i niepozorną runę.
Kartka którą wtedy dostała nie była pierwszą. Dostawała je co rok, tydzień przed rocznicą śmierci jej rodziców. Zawsze o tej samej porze, w tym samym miejscu i od tej samej osoby. Zawsze na kartkach pisało co robi dana runa i jak jej używać, ta którą dostała wczoraj była inna niż dotąd, nie opisana, jakby nakreślona w pośpiechu.
Spodziewała się, że za chwilę zaśnie i dokończy sen. Nic takiego się nie stało, zamiast tego przed nią pojawił się błękitny i błyszczący obłok. Formował się w średnio wysoką postać. Anioła z jej snu.
***
Jace i Elisabeth szli długim korytarzem. Ich kroki były zagłuszane przez miękki dywan ciągnący się przez całą jego długość. Na ścianach wisiały obrazy, spod których starała się wyjrzeć na świat stara kwiecista tapeta. Effy rozglądała się dookoła jak Alicja kiedy znalazła się w Krainie Czarów.
-Dawno byłaś tu ostatnio? - zapytał nagle Jace.
Effy popatrzyła się na niego wyrwana z zamyślenia.
-Nie wiem... - zastanowiła się chwilę - Jakieś cztery lata temu, może trochę więcej lub mniej.
Jace zamyślił się.
-Kiedy tu przyjechałem miałem dziesięć lat - jego słowa brzmiały jakby dokładnie kalkulował wszystko w swojej głowie - nie pamiętam żebym cię kiedyś spotkał. Wierz mi zapamiętał bym.
-Musieliśmy się wyminąć. - powiedziała ignorując jego ostatnie zdanie - A tak w ogóle, czy twoja dziewczyna nie będzie zazdrosna, że spędzasz czas z jakąś tam siostrą kolegi?
Popatrzył na nią zdziwiony, a jednocześnie lekko rozbawiony.
-Nie mam dziewczyny, a Matthew nie jest moim "kolegą". Nie lubi mnie.
Effy popatrzyła się na niego zdezoriętowana.
-Aha.
Szli przez dłuższą chwilę w ciszy. Jace wpatrywał się w swoje stopy, a Eff szła patrząc się przed siebie. Cisza była niezręczna, nie lubiła kiedy taka zapada. Tym bardziej kiedy zapadała pomiędzy nią, a jakimś chłopakiem, dość przystojnym chłopakiem. Tapety i obrazy przestały ją już interesować, korytarz stracił magię, którą miał jeszcze przed paroma minutami.
-Dziwi mnie, że facet taki jak ty nie ma dziewczyny. - wypaliła w końcu.
-Właśnie stwierdziłaś, że jestem seksowny? - zapytał jakby sam siebie, ale nie do końca - Dzięki.
Elisabeth spojrzała na niego zdziwionym wzrokiem, pełnym rozśmieszenia.
-Emm... Chodziło mi raczej o to, że ewidentnie wyglądasz na faceta, który jak się tylko uśmiechnie to ma dziewczyny na klęczki.
-Nie chciałem tego - uśmiechnął się do niej - to kochany Bóg mnie tak hojnie obdarował.
Effy przewróciła oczami.
-Na mnie to nie działa.
-Szkoda. - powiedział wciąż się do niej uśmiechając.
Otworzyła szerzej oczy, ale szybko odwróciła od niego wzrok, zwracając go ku ścianie zaraz za nim. Jak wszystkie pokryta była wzorzystą tapetą.
-Sugerujesz coś? - zapytała znów zwracając oczy w jego kierunku - Nawet nie zapytałeś czy mam chłopaka. Tak wiem to dziwne. Ktoś taki jak ja z chłopakiem. To śmieszne, wiem.
Uśmiech zniknął z twarzy Jace'a, zastąpiła go powaga.
-Powinnaś mieć chłopaka.
Te słowa mocno rozgrzały jej serce, poczuła jak robi jej się cieplej na duchu.
-Zabawne - powiedziała bez najmniejszego uśmiechu - popatrz na mnie. Nie jestem ani ładna, ani specjalnie atrakcyjna. Noszę za duże, rozciągnięte swetry, jestem cicha jak mysz, rozmawiam chyba tylko z Mackie. Jestem całkowitym przeciwieństwem ciebie...
Znów się do niej uśmiechnął.
-Przeciwieństwa się przyciągają.
Kącik jej ust podniósł się wbrew jej woli. Patrzyła się na Jace'a, na jego złote włosy jak u księcia z bajki, bursztynowe oczy odbijające światło padające z kinkietów. Na prawdę był całkowitym jej przeciwieństwem.
-Starasz się tylko być dla mnie miły - powiedziała po chwili - pewnie robisz to z litości.
Zaśmiał się.
-Zwykle nie jestem miły, a litości też we mnie nie za wiele.
-Czyli jesteś dupkiem. - stwierdziła złośliwie.
Odgarnął włosy z twarzy.
-Dziewczyny lubią dupków.
-Masz wysoką samoocenę - powiedziała - za wysoką.
Uśmiechnął się do niej znowu.
-Wolę nazywać to "pewnością siebie".
Zaśmiała się. Nic, nie śmieszyło jej tak jak faceci próbujący wymyślić lżejsze określenie dla swoich złych cech charakteru, żałosne.
-Chyba nie chciałeś mnie oprowadzić po Instytucie. - powiedziała z sarkazmem.
-Dlaczego tak sądzisz?
Westchnęła.
-Bo na razie wiem tylko gdzie jest mój pokój
-Pewnie chcesz wiedzieć jeszcze gdzie jest mój. - uśmiechnął się szerzej, napotkał jej wściekłe spojrzenie - Żartowałem tylko. Chodź za mną muszę ci coś dać.
Kącik jej ust podniósł się wbrew jej woli. Patrzyła się na Jace'a, na jego złote włosy jak u księcia z bajki, bursztynowe oczy odbijające światło padające z kinkietów. Na prawdę był całkowitym jej przeciwieństwem.
-Starasz się tylko być dla mnie miły - powiedziała po chwili - pewnie robisz to z litości.
Zaśmiał się.
-Zwykle nie jestem miły, a litości też we mnie nie za wiele.
-Czyli jesteś dupkiem. - stwierdziła złośliwie.
Odgarnął włosy z twarzy.
-Dziewczyny lubią dupków.
-Masz wysoką samoocenę - powiedziała - za wysoką.
Uśmiechnął się do niej znowu.
-Wolę nazywać to "pewnością siebie".
Zaśmiała się. Nic, nie śmieszyło jej tak jak faceci próbujący wymyślić lżejsze określenie dla swoich złych cech charakteru, żałosne.
-Chyba nie chciałeś mnie oprowadzić po Instytucie. - powiedziała z sarkazmem.
-Dlaczego tak sądzisz?
Westchnęła.
-Bo na razie wiem tylko gdzie jest mój pokój
-Pewnie chcesz wiedzieć jeszcze gdzie jest mój. - uśmiechnął się szerzej, napotkał jej wściekłe spojrzenie - Żartowałem tylko. Chodź za mną muszę ci coś dać.
Zakochałam się w Mac i Effy ♡
OdpowiedzUsuńŚwietnie piszecie, ale uważajcie na powtórki.
Czekam na nn
Dzięki, nie wiem co powiedzieć. adgsawajak.
UsuńTak mi milaśnie :3
Gratulacje ! zostałyście nominowane do LBA !
OdpowiedzUsuńszczegóły tutaj :D
http://absolutely-not-caro.blogspot.com/p/liebster-award.html