sobota, 6 września 2014

Mystery.

       -Hej, widziałaś Effy? - Jace zapytał Isabelle.
       -Nie. Cały dzień jej nie widziałam... - Odpowiedziała.
Jace westchnął. -Tak jak wszyscy...
       -Byłeś w jej pokoju?
       -Nie jestem idiotą Izz. Byłem wszędzie. W jej sypialni, szklarni i we wszystkich pomieszczeniach w Instytucie. Nawet w piwnicy.
       -To my mamy piwnice? - Zapytała ze zdziwieniem.
       -Tak Isabelle. Doprawdy nigdy nie interesowało cię to kręte zejście na końcu korytarza?
       -Emm... NIE. A może gdzieś wyszła?  - Dziewczyna zmieniła temat. - Lub ukrywa się przed tobą. - Zachichotała.
       -Cholernie zabawne. Powinnaś popracować nad swoim sarkazmem.
      Prychnęła i odeszła od niego. Po schodach zeszła Mac rozmawiając przez telefon, chichocząc i rozczesując potargane włosy jednocześnie. Minęła go i weszła do kuchni śmiejąc się.
       -Mac! - Krzyknął i ją zatrzymał.
       -Jestem zajęta - powiedziała przyciszonym głosem, zasłaniając słuchawkę dłonią. - Nie no co ty Simon, nie przeszkadzasz mi w niczym.
      Jace przewrócił oczami. -Moja sprawa jest o wiele ważniejsza niż twój żałosny seks-telefon.
       -Oddzwonię później. Tak, to Jace - rozłączyła się i popatrzyła na Jace'a z irytacją. - Co znowu?
       -Orientujesz się może gdzie jest twoja przyjaciółka, hm? - Zapytał.
       -Nie wiem. Z resztą to jej życie.
       Pokręcił głową z irytacją. -A wiesz gdzie mogłaby się schować, lub coś?
       -Nie wiem, ale cieszę się, że wreszcie zmądrzała i chowa się przed tobą - uśmiechnęła się złośliwie.
      Jace zacisnął zęby i wszedł głośno po schodach, na górę. Mackie uśmiechnęła się szerzej i oddzwoniła do Simon'a.
***
    Jace znów wszedł do sypialni Elizabeth. Rozglądnął się.
      -Eff? Effy, jesteś tu...? - Przykucnął i zobaczył Elizabeth. Leżała skulona pod łóżkiem.-Effy... co się stało?
    Spojrzała na niego i zmarszczyła brwi. 
      -Elizabeth?
      -Chcę zostać sama Jace... - Powiedziała cicho.
      -Dlaczego? - też wszedł pod łóżko. - Co się stało?
      -Nic... Po prostu... Źle się czuje...
    Pogładził jej policzek z zatroskaną miną i przytulił ją lekko.
      -Mogę ci jakoś pomóc? - szepnął.
    Pokręciła głową.
      -Zostaw mnie samą.
      -To powiedz o co chodzi.
    Wygramoliła się szybko spod łóżka i wybiegła z pokoju, a następnie z Instytutu. Jace pobiegł za nią.
      -Effy! Stój! - Krzyknął, ale jej nie dogonił. Stracił ją z oczu i się zatrzymał. Wyciągnął telefon i do niej zadzwonił. Odezwała się poczta głosowa. "Hej, tu Effy. Jeśli nie odbieram, to znaczy, że nie chcę z tobą rozmawiać, więc po prostu nie dzwoń."
      Rozłączył się i wrócił z powrotem do Instytutu.
***
      Jace wparował do Instytutu. 
      -Mac! - krzyknął.
      -Co do cholery? - wyszła z kuchni zamykając telefon.
      -Effy... Ona leżała pod łóżkiem... A kiedy ją znalazłem... Uciekła... - Zaczął się jąkać.
      -Musi naprawdę cię nie cierpieć.
      -Mackenzie! Powiedz co się z nią dzieje! - Wrzasnął na nią.
      -No wiesz - zaczęła. - Czasami jest tak, że dziewczyna ma dość chłopaka, a wtedy ucieka... i chłopak jej nie znajduje, albo znajduje i ona nie chce się do niego odzywać. Smutne, co nie? - uśmiechnęła się uroczo.
      -Jesteś najgorszą przyjaciółką jaką Effy mogła kiedykolwiek mieć, wiesz?
      Zacisnęła dłonie w pięści, a uśmiech zszedł z jej twarzy. Wpatrywała się w niego wrogo.
      -Wcale nie - syknęła. - To ty jesteś najgorszym chłopakiem jakiego mogła mieć. Ciągle ją ranisz, ciągle przez ciebie płacze. Na jej miejscu też bym uciekła i nie chciała już nigdy oglądać twojej anielskiej twarzyczki.
     -Mnie przynajmniej ona obchodzi. Ty najwidoczniej masz ją w dupie. - Powiedział wrogo.
     Podeszła do niego i z całej siły uderzyła go pięścią w twarz. Upadł na podłogę, a ona kopnęła go w brzuch.
      -Nie waż się nigdy mówić, że Eff mnie nie obchodzi! Jest praktycznie wszystkim co mam! Mój ojciec mnie olał, moją matkę zamordował Valentine, a mój brat mnie zostawił i uciekł nie wiadomo gdzie! Effy, Matt i Simon są dla mnie rodziną! Taki dupek jak ty tego nie zrozumie.
      -Ale prawda jest taka, że nic o niej nie wiesz! NIC. - Wydusił, trzymając się za brzuch.
      -Wiem o niej WSZYSTKO.
      -Więc może powiesz mi dlaczego leżała pod łóżkiem, a następnie uciekła cholera wie gdzie?
      -Bo to Effy. Czasami musi pobyć sama. 
       Jace wstał. -Bo?
      -Bo to Effy. - Powtórzyła.
      -Ale dlaczego do jasnej cholery musi czasami pobyć sama?! Daj mi racjonalny powód! - krzyknął.
      -Czasami gubi się w tym całym gównie i ma trudne chwile. Okay?
      Jace zmarszczył brwi i poszedł w stronę oranżerii.
      -Super, że zrozumiałeś.
            Jace wszedł do oranżerii i usiadł na schodach. Objął się rękoma. Podeszła do niego Mac, usiadła obok.
      -Sorry za ten brzuch.
      -Yhym... - mruknął.
      -Ale czasami jesteś strasznym dupkiem.
      -Martwię się o nią. - Powiedział cicho.
      -Wow, czyli jednak nie myślisz tylko o swoim tyłku.
      Westchnął -Kiedy ona wróci...?
      -Za rok, może dwa.
      -Mackenzie! - Krzyknął z wyrzutem.
      -Kilka godzin.
      -A wiesz gdzie mogła pójść?
      -Może.
      -A powiesz mi? Proszę... - Popatrzył się na nią błagalnie.
      -Nie powiem ci.
      -Dlaczego?!
      -Bo nie chcę.
       Pokręcił głową z westchnieniem. Wyszedł z oranżerii.
***
      Mac schodziła na dół. Wpadła na Jonathana i oboje runęli ze schodów. Wylądowali na samym dole.
      -Emmm... Przepraszam... To moja wina... - Powiedział.
      -Ja w ciebie wlazłam - usiadła na nim odsuwając swoją twarz od jego.
      Zrobił się czerwony jak burak.
      -Jonathan?
      -Wybacz...
      Pokręciła głową.
      -To moja wina.
      -Czy... Mogłabyś ze mnie zejść...?
      -Jasne - wstała, a on zaraz za nią.
      Patrzyła się na niego z lekkim uśmiechem.
      -Moja twarz wygląda aż tak śmiesznie...? - zapytał.
      Zachichotała.
      -Robi ci się limo pod okiem.
      Zakrył szybko oko i się zawstydził. Zaśmiała się.
      -Chodź dam ci lodu. - Powiedziała. Jonathan skinął głową i poszedł za Mac.
      Weszli do pustej kuchni, Mac wyciągnęła mrożonkę z zamrażarki i podała mu ją. Przycisnął zimny worek do lewego oka. Usiadła przy stole i patrzyła się na niego. Uśmiechnął się do niej lekko.
      -Dzięki... - powiedział.
      -Dzięki - pokrzywiła mu się.
     Zmarszczył brwi, a ona się uśmiechnęła. Zaśmiał się pod nosem.
      -Dziwak.
     Uśmiech zszedł z jego twarzy. -Niby dlaczego...?
      -Bo zachowujesz się potwornie wstydliwie. Jak nie ty.
      -Wybacz... Ludzie się zmieniają, a ty nie masz na to wpływu.
      -Nie masz się czego wstydzić, bo to dziwne. 
     Westchnął i pokręcił głową. -Miłego dnia Mackie... - poszedł do swojego pokoju.
***
    Jace cały dzień siedział przed wejściem do Instytutu czekając na Effy. W końcu wróciła, około godziny jedenastej wieczorem. Od razu wstał.
     -Effy. Jesteś nareszcie - podszedł do niej i chwycił ją za dłoń.
     Wyrwała dłoń z jego uścisku.
     -Eff?
     -Zostaw mnie Jace... Jestem zmęczona.
     -Mogę położyć się z tobą?
     -Chcę pobyć sama. - Wyminęła go i weszła do Instytutu. Poszła do swojego pokoju, zamykając go na klucz.