wtorek, 1 lipca 2014

"...I just had to confess my feelings."

*****
      Tak, to zła ja, która nie dodawała rozdziału przez... Miesiąc. Na prawdę przepraszam. Mam nadzieje, że mi wybaczycie.
*****


       Mac stała zdezorientowana. Po dłuższej chwili wydukała:
       -K... Kochasz mnie?
       -Tak Mackenzie. Kocham. Kocham już od paru lat. - Powiedział smutno 
       -Jesteś dla mnie jak brat... - powiedziała cicho
      Matthew popatrzył się na nią przez ułamek sekundy, ale później znów odwrócił wzrok. Zalała ją fala smutku. Nie mógł na nią patrzeć, bo sprawiało mu to ból. Przygryzła wargę.
       -Tak, wiem. I nie oczekuje, że też mnie kochasz, ale musiałem to powiedzieć, po prostu musiałem wyznać moje uczucia. Nie potrafiłem dłużej ich tłumić. Zależy mi na tobie.
       -Ja też cię kocham. Tylko, że jak brata - uśmiechnęła się do niego delikatnie.
       -Tak, rozumiem - westchnął.
Mackenzie usiadła na parapecie obok Matt'a. Popatrzyła się na jego delikatną twarz; oczy miał zamknięte. Wlepiła wzrok w drewnianą podłogę.
       -I ty teraz znalazłaś sobie kogoś... Przynajmniej nie robisz mi głupiej nadziei... - powiedział prawie szeptem.
       -Znam go dopiero dwa dni.
        Matthew przełknął głośno ślinę, patrząc ślepo w ziemię. Wiedziała, że niezbyt go tym przekonała.
       -Przepraszam - powiedziała po chwili milczenia Mackie.
       -Nie przepraszaj... Po prostu - westchnął. - Zapomnij o tej rozmowie.
       Popatrzyła się na niego
       -Nie wiem czy będę umiała. 
       Uśmiechnął się szczerze 
       -Z tym... Chłopakiem, na pewno dasz radę.
       -Nie rozumiem dlaczego od razu zakładasz, że ja i on będziemy parą.
       -Będziecie. Zaufaj mi...
       -Matthew Snow - przepowiadanie przyszłości. Infolinia otwarta 24h na dobę, 7 dni w tygodniu - zażartowała 
       Zaśmiał się. Był to cichy śmiech. Głuchy. Czuć w nim było lekkie rozbawienie, ale także ból. 
       -Czyli tak jak w żałosnych telenowelach. "Zostańmy przyjaciółmi"?
       -Rodzeństwem. - poprawiła go Mackie z uśmiechem. 
       Skinął głową 
       -Rodzeństwem.
       Pocałowała go w policzek i się uśmiechnęła. Zeskoczyła lekko z parapetu i poszła w stronę swojego pokoju przez ciemny korytarz.
***
       Effy siedziała na schodach, czekając aż Matt wrócił. Rozglądała się po korytarzu. Ściany były brązowe, drewniane. Tak samo jak podłoga. Jedynym dojściem światła były cztery duże okna i jeden wielki żyrandol. Jej uwagę przykuły obrazy wiszące na ścianie. Były ich dziesiątki. Jedne przedstawiały zastępy Aniołów, na innych ukrywały się pokonane demony. Największym obrazem, był "portret" Anioła Razjela. 
       Po chwili zza rogu wyłoniła się postać. To był Jace. 
       -Na co tak czekasz? - zapytał podchodząc do niej.
       -Na Matt'a. - odpowiedziała 
       -Na Matt'a… - powtórzył cicho, powoli siadając obok niej. - Po co? 
       -Chcę się dowiedzieć co powiedziała mu Mac - westchnęła.
       -Pewnie coś w stylu "Zostaw mnie w spokoju dupku! Zajmij się swoim tyłkiem!" - powiedział naśladując ją
       -W sumie... To bardzo w jej stylu - uśmiechnęła się nieśmiało do niego.
       -Mi już obiecała że nabiję mój tyłek na najwyżej położoną iglicę Instytutu. Ciekawe co dla niego wymyśli.
       -Na prawdę tak powiedziała? - zapytała prawie śmiechem.
       Pokiwał głową, tak że kosmyk jego włosów opadł na czoło. 
       -W takim razie twój tyłek bardzo ucierpi. - odpowiedziała
       -Ona nie ma tyle siły, żeby wnieść mnie na dach. Nie da rady. - stwierdził 
      -Żebyś się nie zdziwił. Mac jest o wiele silniejsza niż na jaką wygląda.
       -A ty? Jesteś silna? - zapytał przysuwając się do niej
       -Nie wiem. - wzruszyła ramionami.
       Jace odgarnąć kosmyk jej włosów za ucho. W tym momencie przed nimi pojawił się Matt. Jace jak oparzony odsunął się gwałtownie od Elisbeth.
       -Popatrz, twój braciszek wrócił! - krzyknął Jace 
       -Co wy tutaj robicie? Razem. - zapytał Matt z narastającym gniewem.
       -Hm... Effy jak myślisz, co robiliśmy? - zapytał arogancko
       -My... Chyba rozmawialiśmy... - odpowiedziała zdezoriętowana.
       -Tak. Tylko rozmawialiśmy. Na razie. - odpowiedział, patrząc się z rozbawieniem na Matthew'a.
       -Dlaczego się tak zachowujesz? - zapytała Effy szeptem 
        -Znów ci coś nie pasuje? - zapytał złośliwie
        -O czym rozmawialiście - zapytał ze wściekłością Matt
        -O tym jaki jestem seksowny. - powiedział 
        -Co?! - krzyknął 
        -Przestań Jace... - powiedziała Effy
        -Co mam niby przestać?
        -Tak się zachowywać.
        -Zachowuje się całkowicie normalnie - stwierdził 
        -Wcale nie. Przed przyjściem Matt'a zachowywałeś się inaczej. - popatrzyła na Jace'a niezrozumiałym wzrokiem.
        -Effy idź do pokoju. Mówiłem ci jaki on jest i żebyś się do niego nie zbliżała - powiedział Matt.
        -Niby jaki jestem? - zapytał Jace 
        -Idź do pokoju Eff. - powtórzył - On chce cię po prostu wykorzystać jak inne. 
        Jace popatrzył na niego. -Powinieneś zostać aktorem Matt.
        -Nawet nie myśl o wykorzystaniu jej - ścisnął nadgarstek Jace'a.
        -A jeśli to właśnie chcę zrobić, to czym mi grozisz?
       -Co...? - wyszeptała Effy, a jej oczy się zaszkliły. Odwróciła się i pobiegła w głąb korytarza. 
       -Widzisz co do cholery zrobiłeś?! - wysyczał Matt przez zęby i kurczowo ścisnął jego rękę. 
       -Nie ja. Ty. Zawsze wszystkiego się czepiasz! A tym bardziej mnie! - krzyknął Jace.
       -Bo właśnie przyznałeś się, że chcesz ją wykorzystać!
       -Jeśli! Powiedziałem jeśli! 
       -Oh błagam. Twoje wymówki są idiotyczne. Każdą wykorzystujesz! 
       -"Wykorzystuje" czyli co?!
       -Oh, nie wiesz? Uwodzisz dziewczynę... Tym czymś - zmierzył Jace'a palcem od góry do dołu - A jak się znudzisz, po prostu rzucasz.
       -Złościsz się bo Bóg obdarował mnie hojniej od ciebie? Żałosne. - parsknął 
       -Nie! Złoszcze się bo nie chce żeby moja siostra pózniej miała problemy przez ciebie. Nie chce żeby przez ciebie cierpiała! 
       -Cierpi teraz! Przez ciebie! Bo się wszystkiego czepiasz! - wykrzyczał mu w twarz.
       -Tak, i rozpłakała się dlatego, że to ja powiedziałem, że chce ją wykorzystać! 
       -Nie powiedziałem że chcę ją wykorzystać!
       -Ale to zrobisz! Na palcach u jednej dłoni nie można policzyć iloma dziewczynom złamałes serce! 
       -Nie byłem w nich zakochany! W niej tak! 
       Jace wyrwał mu się i szybkim krokiem ruszył na góre krętymi schodami. Matt stał jak wryty z szeroko otwartymi oczami.
***
       Effy biegła przez korytarz w stronę pokoju. Po chwili zatrzymała się przed dębowymi drzwiami pokoju. Wytarła oczy rękawem swetra i starając się powstrzymać łzy  weszła do sypialni. 
       Na łóżku siedziała Mackenzie. Nie zwróciła uwagi kto wszedł. W ręce ściskała telefon komórkowy. Zepsuty telefon komórkowy. Z rozbitym ekranem i wgniecionym tyłem.
       -Co się z nim stało? - zapytała zachrypniętym głosem Elisabeth.
       -Nic - powiedziała Mac - Upadł mi.
      -Przestań mnie okłamywać! Gdybym wiedziała, że przestaniesz mi ufać, nigdy bym nie przyjechała do Instytutu.
      -Rzuciłam nim o ścianę! Zadowolona?! - wrzasnęła
      -Przestań to robić Mac... Nie mów tak do mnie... - wybuchnęła płaczem. 
       -D... Dlaczego płaczesz? - zapytała zdziwiona 
       -Z wielu powodów! 
       Mackenzie zwróciła swój wzrok ku ścianie. Nie chciała patrzeć na płaczącą Effy. 
       -Mackie...? - powiedziała Elisabeth szeptem
       -Co? - zapytała spokojnie 
       Effy podbiegła. Usiadła na łóżku, obok Mac i ją przytuliła. Jej łzy ściekaly po policzkach, prosto na ramię przyjaciółki.
       -No co? - zapytała znów
       -Musiałam się do kogoś przytulić - odpowiedziała wyciekającą oczy.
       -A co się stało? 
       -Jace...i Matt Nieważne. - powiedziała szybko - Dlaczego rzucilaś telefonem o ścianę? 
      -Próbowałam dodzwonić się do kolegi...
       -Tego wampira, który jakimś cudem chodzi za dnia? 
       -Yhym...
       -I to jest powód żeby rozwalać telefon? - zapytała Effy
       -Tak! - krzyknęła -Dzwonię do niego od godziny i zostawiłam mu z tuzin wiadomości na poczcie głosowej! 
       -Nie jesteście przecież małżeństwem. - stwierdziła 
       -Ale znajomymi...
       -Oddzwoni do ciebie Mackie - pocieszyła ją
       -Obraził się.
       -Nie obraził się Mac. Po prostu nie może odebrać. 
       -Oh, zacznijmy od początku. Jak on ma na imię? - zapytała i przyciągnęła nogi do piersi 
       -Simon-odpowiedziała machinalnie.
       Elisabeth skinęła głową -A jakim cudem uratował ci życie? 
       -Jakiś, chyba demon, zaatakował mnie w parku. - odpowiedziała, a na wspomnienie tamtej nocy, momentalnie przebieg ją dreszcz.
       Popatrzyła zdziwiona
-I jakim cudem on jest wampirem i chodzi w dzien?
       -Nie pytałam go o to...
       -I nie uważasz, że to podejrzane?
       -Nie. Dlaczego? To wyjątkowe - powiedziała z delikatnym uśmiechem.
       -To niemożliwe Mac...
       -Widziałam jego kły i jak dławi go imię Boga, a potem widziałam jak stoi przede mną w świetle dnia...
       Effy otworzyła szeroko oczy -To dziwne.
       -Wyjątkowe - poprawiła ją
        Elisabeth szeroko się uśmiechnęła -Mackie się zakochała! - krzyknęła jakby znów były w wieku przedszkolnym.
       -C... Co?! 
       -Zakochałaś się!
       -Ja... - Mac się zarumieniła.
       -Przystojny przynajmniej? - szturchnęła ją łokciem.
       -Yyymm... Tak.
       Uśmiechnęła się szeroko -Coś jeszcze?
       -Ymm...-Mac zachichotała.-Nieźle całuje.
       -Całowalaś się z nim?! - zapytała z uśmiechem
       -No... Ymm - zaczęła nawijać kosmyk włosów na palec. 
       -I mi o tym nie powiedziałaś? - wymierzyła w nią palec.
       -To było dopiero dzisiaj...
       -I myślisz, że po takim czymś nie zadzwoni? Zadzwoni! - wyrzuciła ręce w górę
       -Ciekawe jak odbiorę.
       Effy z trudem wyjęła kartę z jej telefonu i wsadzili do swojego.
       -Co jeśli ktoś będzie dzwonił do ciebie? - zapytała 
        Elisabeth wzruszyla ramionami -Nie będzie - uśmiechnęła się.
       Tak. To właśnie Effy, która bardziej się martwi o Mac, niż o samą siebie.
       -Dziękuje - odwzajemniła uśmiech. - Powiesz mi co się stało, że musiałaś się przytulić?
        Effy popatrzyła smutno na ścianę -To nic. Nieważne.
       Parsknęła -Nie chcesz to nie mów.
       -Oh, no... Rozmawiałam z Jace'm i wtedy przyszedł Matthew i on zaczął się dziwnie zachowywać... - powiedziała na jednym wydechu 
       -Dziwnie, czyli jak? Jace zawsze zachowuje się dziwnie.
       -Tyle, że zachowywał się inaczej, przed tym jak przyszedł Matt
       -A jaki był? - zapytała wyraźnie zaciekawiona
       -Miły...
       -Jace miły? - zaśmiała się - Chyba ci się przyśniło Eff. Jace nigdy nie jestem miły.
       -Odniosłam inne wrażenie... Na początku... - zaczęła strzępić rękaw swetra 
       -Znów przez niego płakałaś?! Idę mu przywalić.
       -Nie. 
       -Nie?
       -Nie. Czekaj tu. Może Simon oddzwoni. Nie przejmuj się mną. - jej głos brzmiał obco, nawet dla niej samej 
       -Ale... On cię zranił. Znowu
       -Nie przejmuj się tym Mackie - uśmiechnęła się słabo 
       Nagle zadzwonił telefon.
       -Odbierz! - krzyknęła Effy.
       Mac podniosła komórkę i odebrała. -Halo...? - powiedziała niepewnie. 
       Z drugiej strony odezwał się głos Simon'a.
       -Dzwoniłam do ciebie... Dlaczgo nie odbierałeś?! 
       -Ja... Byłem na próbie... 
       -Myślałam, że się obraziłeś.
       -Nie, dlaczego?
       -Wczoraj, gdy mnie odprowadzałeś, nie odezwałeś się do mnie... - powiedziała smutno
        Westchnął -Mam kapele i byłem na próbie. Jeszcze raz przepraszam, następnym razem wezmę telefon. 
       -Kapele? - zapytała wesołym głosem 
       -Można to tak nazwać - odpowiedział.
       -Czyli jesteś muzykiem-powiedziała wesoło.
       -Coś w tym rodzaju. Gram na gitarze.
       -Wiesz, że wiele dziewczyn uważa, że chłopcy z gitarą są megaatrakcyjni?-zaśmiała się.
      Simon na chwilę umilkł.
       -Jesteś? - zapytała 
       -T... Tak... - odpowiedział - Chciałem się zapytać... Czy nie chciałabyś iść gdzieś dzisiaj... Ze mną...?
       -Oczywiście - odpowiedziała 
       -Dzisiaj... O piątej. Pasuje ci? 
       -Tak. Przyjdziesz po mnie?
       -Jasne. Do zobaczenia - rozłączył się.
       Mac opadła plecami na łóżko. 
       -Idziesz na randkę! - krzyknęła i położyła się obok niej.
       -Tak. - powiedziała z uśmiechem .       Effy wstała. -Tylko na siebie uważaj - posłała jej uśmiech.
***
       Elisabeth wyszła z pokoju i poszła w głąb ciemnego korytarza. Nie wiedziała po co. Po prostu chciała się przejść. Na każdym kroku, po dwóch stronach znajdowały się drzwi. Wszystkie zdaje się takie same. Drewniane, wielkie i zimne. Idąc tak, nagle usłysza kroki. Wiedziała do kogo należą. Głośne, ale zarazem ciche. Delikatne stąpanie i szybkie kroki. To był Jace. Jace, którego nie chciała spotkać. Nie chciała patrzeć na jego twarz. Nie. 
       Zauważyła wąską szczelinę pomiędzy ścianą, a schodami. Cicho do niej wskoczyła. Skuliła się i schowała twarz pomiędzy kolana, aby jej krucze włosy, zlały się z ciemnością. 
         Jace zatrzymał się i zwrócił wzrok w jej stronę, gdy ona zsunęła się niżej.
       -Effy... - powiedział cicho podchodząc do niej. 
       Nikt nie odpowiedział. 
       Jace przykucnął koło niej. - Przecież cię widzę...
       Podniosła głowę -A może ja nie chcę, żebyś mnie widział.
       -Nie chcesz? - zapytał 
       -Jesteś głuchy?!
       -Nie rozumiem...
       -Tak mi przykro... - wzruszyła ramionami.
       Chwycił ją za dłoń. 
       -Nie dotykaj mnie - powiedziała groźnie. 
       Nie zabrał ręki. Effy mu się wyrwała.
       -Elisabeth, o co chodzi? - zapytał cicho
       -To dziwne żeby w tym wieku mieć sklerozę. 
       -Powiedz o co ci chodzi. 
       -Oh, to ja ci mam powiedzieć co chcesz ze mną zrobić? - zapytała drżącym głosem.
       -Ja... Oh, wcale nie.
       -Słyszałam Matt'a i słyszałam ciebie.  
       -Powiedziałem JEŚLI - powiedział stanowczo.-To był przykład...
       -To świetny dałeś ten przykład! - krzyknęła 
       -Nigdy bym cię nie wykorzystał...
       -Słyszałam, że robisz to cały czas, więc dlaczego mi byś miał tego nie zrobić...?
       -Bo cię kocham. - odpowiedział słabym głosem.
       Nagle świat dookoła Elisabeth zawirował. Nie mogła uwierzyć w to co usłyszała. Jace... On jej wyznał miłość?! 
       -Co...? Przestań! 
       -Mam przestać cię kochać? - zapytał ze zdziwieniem.
       -To robić! Tak mówić! Przy moim bracie zachowujesz się inaczej, a przy mnie inaczej!
      -Twój brat dostaje to, co chce.
      -On chce żebyś go ośmieszał i denerwował?
       -Od zawsze twierdzi, że to robię. 
       -Więc przestań...
       -I co to da? - zapytał 
       -Zmieni zdanie na twój temat i nie będzie cie miał za dwulicowego dupka?
       -Nie. Nie zmieni - powiedział stanowczo.
       -Skąd wiesz jak nawet nie spróbowałeś.
       -Grzechy ojców... Nie zrozumiesz.
       -Ojców? - zapytała 
       -Nieważne.
       -Ważne! Powiedz mi - złapała go za rękę.
       -Effy, to nieistotne. - powiedział
       -Istotne. Proszę, powiedz mi.
       -Mój ojciec po prostu zrobił coś złego... Strasznego. - jego głos brzmiał głucho.
       -Jace... Kim jest twój ojciec?
       -Nieważne. 
       -Michael Wayland to nie twój prawdziwy ojciec prawda? On nie zrobił nic złego... Więc kim jest twój biologiczny ojciec...? - mówiła powoli.
       -Elisabeth... 
        Wstała i poszła przed siebie. 
        -Effy, stój - zatrzymał ją. - Powiem ci. Pod jednym warunkiem. Nie znienawidzisz mnie z góry tak jak twój brat.
       Szeroko otworzyła oczy, ale skinęła głową. Jace zamknął oczy. Wypuścił głośno powietrze. -Valentine Morgenstern... Jest moim ojcem...
       Effy zakryła ręką usta -On... Zabił moich rodziców...
       -Dlatego nie chciałem żebyś wiedziała - spuścił wzrok
       Przeszył ją dreszcz. -Nie jesteś nim... To nie ty ich zabiłeś... Jestes inny... Chyba. 
       -Jestem inny. Na prawdę.
       Zamknęła oczy. Jej klatka piersiowa wolno wznosiła się i opadała. -Effy...?
       -Tak? - zapytała drżąc.
       -Przepraszam, że odrazu ci nie powiedziałem.
       -Rozumiem - skinęła głową. Cały czas miała zamknięte oczy.
       Podszedł do niej. Ona nie drgnęła.
       -Zależy mi na tobie... - powiedział szeptem. 
       Otworzyła oczy, a on chwycił ją delikatnie za podbródek. 
       -Nie wierzę w to. Nie wierzę, że... On jest twoim ojcem.
       -Też w to nie wierzyłem. Chciałbym żeby to nie była prawda. - powiedział 
       -Jesteś Wayland. Nie Morgenstern - popatrzyła mu się prosto w oczy.
       Jace na początku się zawahał, ale później objął ją w talii i uniósł w górę, tak, że byli jednakowego wzrostu. Pocałował ją. Effy wplotła palce jego włosy, odwzajemniając pocałunek. 
       -Obiad!!! - krzyknęła z dołu Isabelle
       Elisabeth popatrzyła się z uśmiechem na Jace'a -Idziemy? - zapytała. 
       Jace skinął głową. Ujął jej dłoń i zeszli na dół. 
***
       -Nie musisz tak wrzeszczeć Izz - powiedział Alec, kiedy do kuchni weszli Jace i Effy. 
       -Oh, cześć. Siadajcie. Zaraz będzie jedzenie - uśmiechnęła się 
       Jace podszedł do garnka -Izzy, co to jest...? - zapytał hamując odruch wymiotny 
       -Kurczak w sosie - powiedziała lekko zirytowana
        -Ale to jest zielone! Kurczaki nie są zielone! - krzyknął
       -A ten jest. Siadaj już 
       Jace usiadł obok Effy. Zaczął bawić się jej palcami. 
       Do kuchni weszła Mac. -Spotkałam Matt'a na korytarzu. Powiedział, że źle się czuje i nie przyjdzie dzisiaj na obiad. 
       -Szkoda. - powiedziała Isabelle i zaczęła nakładać zieloną papkę na pięć talerzy. Podała je wszystkim i sama usiadła przy stole. - Smacznego! 
       Wszyscy popatrzyli się na kurczaka podejrzanie. -Kto pierwszy chce sprawdzić czy to coś jest zjadliwe? - zapytał Jace
       -Ja... - Effy przełknęła śline - Mogę spróbować. - Wzięła jedną łyżkę do buzi. Przełknęła i zatkała dłonią usta, hamując odruch wymiotny jak Jace.  
       -I jak? - zapytał Jace i Mac
       -To... Chyba nie są moje smaki...
       Jace także spróbował. Z trudem przełknął jedzenie. -To jest ohydne! - krzyknął, biorąc szklankę wody. 
       Mac popatrzyła na nich podejrzliwie i sama zjadła trochę papki. -To jest... Pyszne. Na prawdę. O co wam chodzi?
       -Żartujesz?! Co jest z tobą nie tak? - zapytał Jace
       -Oh, w zasadzie się nie dziwię. Jak byłyśmy młodsze, Mac zjadła coś... Podejrzanego z ulicy... Przez dwa tygodnie wymiotowała. Dla niej chyba nie ma rzeczy niesmacznych... - powiedziała Effy próbując zdusić śmiech 
       -Nawet nie próbuj im powiedzieć co zjadłam! - skierowała łyżkę w jej stronę. 
       Jace się zaczął śmiać. 
       -Spokojnie. Nie powiem - uśmiechnęła się szeroko.
       Mac dalej jadła. 
       -Mackie... Już jest wpół do piątej... - powiedziała Effy 
       Mackenzie zerwała się z krzesła i pobiegła na górę. 
       -Dlaczego wybiegła? - zapytała Izz
       -Umówila się na randkę. - odpowiedziała 
       -Mac? Niby z kim? 
       -To już nie twoja sprawa Isabelle. - powiedziała sucho Effy 
       Izzy nic nie odpowiedziała. Elisabeth wstała i wyrzuciła do śmieci zawartość swojego talerza. 
***
       Mackenzie wbiegła do swojego pokoju. Wyrzuciła z szafy zielony t-shirt zapinamy na guziki i jeansy. Ubrała się i popędziła do łazienki. Oczywiście po drodze potknęła się o kupę już noszonych ubrań Effy. Sprzątająca Effy, to nie Effy. Poprawiła włosy, związując je w koka. 
       Po chwili drzwi od pokoju się otworzyły. Stała w nich Elisabeth -Simon już czeka - uśmiechnęła się - I miałaś racje. Niezły jest. - zaśmiała się 
       -Mówiłam - Mac odwzajemniła uśmiech. Wyminęła Effy i pobiegła w dół po schodach. 
       -Uważaj na siebie! I nie wróć zbyt późno, bo będę podejrzewać was o... rożne sprawy! - krzyknęła Effy 
       -Dobrze, dobrze - machnęła ręką.          
        Dobiegła do drzwi, w których stał Simon. -Cześć - uśmiechnął się do niej - Ładnie wyglądasz. 
       -Dziękuje - złapała go za rękę i wyszli z Instytutu, kierując się w stronę Central Parku. 
       -Twoja siostra chyba mnie przeraża - powiedział Simon 
       -Siostra? Ah, tak. Effy. Nie jesteśmy spokrewnione, ale jesteśmy siostrami - zaśmiała się - Ale dlaczego cię przeraża? 
       -Powiedziała, że jeśli cię skrzywdzę, zwiąże mnie i będzie torturować, do dnia, w którym wnętrzności same mi wypłynął... 
       Mac znów się zaśmiała -Cóż... To bardzo w jej stylu. Ona nie żartuje w takich sprawach.
       Simon popatrzył na nią ze strachem w oczach 
       -Ale ja oczywiście nie pozwolę jej na to - Mac się uśmiechnęła. 
       Odwzajemnił uśmiech 
       -Więc...? Gdzie idziemy? - zapytała 
       -Możemy iść na spacer po Central Parku - odpowiedział Simon 
       -Jak dla mnie ekstra.