piątek, 9 maja 2014

Little changes. Big things.

      Mac stała przez chwilę nieruchomo starając uchwycić spojrzenie Simon'a. Niestety Jace jak na złość stał tak, że niemal całkowicie go zasłaniał. Nie wiedziała dlaczego serce zabiło jej szybciej na wspomnienie wczorajszego czasu spędzonego z nim. Doskonale pamiętała jego silne ramiona, zakłopotanie kiedy powiedziała mu, że nie ma chłopaka... Później przypominała sobie swój sen, na jej policzki wpłynął rumieniec. Spojrzała jeszcze raz w ich stronę i wtedy zauważyła cienie ich obu. Od tyłu padało na nich pełne światło poranka. Światło, które teoretycznie powinno zabić każdego wampira.
      Podeszła do nich bliżej i wyjrzała zza Jace'a. Uśmiechnęła się widząc, że Simon ją zauważył. Patrzyła się na niego jak zaczarowana. Podziwiała jego brązowe włosy przez które prześwitywało słońce i ciemne oczy, w których widziała odbicie samej siebie. Po chwili Jace zorientował się, że Mac stoi za nim, odwrócił się.
      - Znasz go? - zapytał od razu.
      - Nawet jeśli, to nie twój interes. - Powiedziała chłodno. - Zajmij się swoim przemądrzałym tyłkiem.
      - Mój przemądrzały tyłek ma się dobrze. Dzięki, że pytasz.
      Mackenzie miała niewytłumaczoną ochotę rzucić się na niego i wydrapać mu oczy.
      - Mam w dalekim poważaniu stan twojego tyłka - powiedziała wrogim głosem. Patrzyła się na jego twarz przymrużonymi oczami. Na policzku miał nikły ślad po siniaku. - Ale jak zaraz się stąd nie oddalisz nabiję go osobiście na najwyżej położoną iglicę w Instytucie.
      Simon zamrugał parę razy patrząc na nich oboje ze zdziwieniem. Po dłuższej chwili powiedział:
      - Kłócicie się gorzej niż małżeństwo po rozwodzie.
      Oboje popatrzyli się na niego dużymi oczami. Simon zmierzył ich wzrokiem. Mógł powiedzieć, że wyglądają bardzo podobnie, jak rodzeństwo, albo kuzyni. Mieli podobne duże oczy różniące się jedynie barwą i podobne średnio szerokie brwi.
      - Przepraszam. Zapomniałam, że tu wciąż stoisz - Kiedy do niego mówiła wyraz jej twarzy złagodniał.
      - Nie masz za co - Simon posłał jej szczery uśmiech.
      - Oh, jakież to urocze! - powiedział drwiąco Jace. Nie odrywał gniewnego wzroku od Mac. - Ta młodzieńcza miłość...
      Mackenzie wymierzyła mu policzek, na korytarzu echem rozniósł się plask od uderzenia. Simon wyglądał na lekko przestraszonego.
      - Za co to niby było?! - krzyknął Jace trzymając się za policzek. - Ciagle mnie walisz!
      - A ty ciągle jesteś dupkiem! I ciągle nabijasz się z każdego! - odpowiedziała ze złością w głosie i oczach. - Nie zasłużyłam sobie na takie traktowanie i nie dam się tak traktować!
      Odetchnęła go na bok tak mocno, że o mało co się nie przewrócił. Chwyciła Simona za rękę i ruszyła przed siebie szybkim krokiem ciągnąc go za sobą. Jace został w drzwiach patrząc jak znikają za zakrętem.
***
     Effy zaczęła się budzić. Od razu zapiekło ją w oczy jaskrawe światło poranka. Pierwszą rzeczą która nasunęła się jej na myśl był Jace. Jego błyszczące oczy i złote włosy, wygląd anioła. I jego silne, ale i za razem delikatne ręce. Zdziwiły ją jej własne myśli. Wstała powoli i rozejrzała się po pokoju. Mackenzie dalej nie było, pewnie gdzieś wyszła, ale nie było sensu jej szukać. Powoli wstała i wyszła z pokoju, ubrana w ponaciągany t-shirt i wąskie dresy.
      Miała bose stopy. Dywany którymi były wysłane podłogi, wywoływały przyjemne uczucie. Zeszła po ciepłych, drewnianych schodach. Po chwili znalazła się już w kuchni. Kiedy postawiła stopę na zimnych kafelkach przeszedł ją dreszcz. Przy stole siedział Jace. Głowę miał podpartą na dłoni, a powieki powoli opadały i się podnosiły. Jego włosy były w nieładzie. Miał na sobie tą samą co wczoraj wymietą koszulę i spodnie od piżamy. Tak samo jak ona był boso.
      - Hej - powiedziała nieśmiało. Na jej twarzy pojawił się rumieniec, a bicie serca przyspieszyło.
      Usiadła naprzeciw niego opierając się rękoma o stół. Widziała teraz jego twarz od przodu. Na jednym z jego policzków miał dużego fioletowego siniaka.
      - Mackenzie. - Powiedział szybko, jakby czytał jej w myślach.
      - Dlaczego? - zapytała zdziwiona. - Co jej zrobiłeś?!
      - Przysięgam, że nic. Jest przewrażliwiona.
      - Wcale nie jest - zaprotestowała oburzona. - Nawet nie wiesz ile przeszła w swoim życiu.
      Jace popatrzył się na nią dużymi oczami. 
      - Ja jej nic nie zrobiłem.
      Elisabeth westchnęła i wstała. Podeszła do lodówki i ją otworzyła. W środku było mleko i ser, poza tym pustka. Zamknęła ją, znów wracając do stołu.
      - Wystarczy to, co zrobiłeś mnie - powiedziała smutno. - Zdążyła już cię ocenić i nie ważne co zrobisz, już tak zostanie. W jej oczach jesteś "jak wszyscy inni faceci" - zły, nieczuły i potrafiący jedynie zadawać ból i cierpienie.
      - Strasznie to dramatyczne. - Stwierdził uznając to prawdopodobnie za jakiś dziwny żart. Siniak na jego policzku zmienił barwę na lekko zielonkawą. - Sądzę, że powinnaś się o nią martwić.
      Bicie serca Eff stało się szybsze, zrobiło jej się chłodno. Pamiętała o ranach i siniakach, które widziała na jej rękach i nogach. Czy Jace wie o czymś, o czym nie wie ona? Miała nadzieję, że Mac nie dzieje się nic złego. Przed oczami stanął jej obraz płaczącej i zakrwawionej Mackenzie siedzącej na swoim łóżku w domu Amatis. Pamiętała ten moment mimo to, że tak bardzo nie chciała.
      - Dlaczego miałabym się o nią martwić? - zapytała drżącym głosem.
      - Chyba spotyka się z wampirem.
*** 
      Simon obejrzał się za siebie. Jace zamknął już drzwi. Znów zwrócił swój wzrok na Mac.
      - To twój brat? - zapytał dziwnie zaniepokojony.
      Mackenzie zatrzymała się gwałtownie i odwróciła w jego stronę. Miała tak delikatne rysy twarzy, tak łagodne i piękne. Miał ochotę pogłaskać ją po policzku, ale dobrze wiedział, że to jeszcze nie czas.
      - Jace nie jest moim bratem.
      - Kuzynem?
      - Matko, nie! - powiedziała głośno. - W ogóle nie jesteśmy rodziną.
      Stali przez chwilę w ciszy. Simon patrzył się w oczy Mac, a ona w jego. Patrzył na nią w taki sam sposób jak w jej śnie. Doskonale pamiętała co wtedy się stało. Tylko czy tego chciała? Tak-mówiło serce, a nie-mówił rozsądek. Posłuchała serca. Stanęła na palcach chcąc zrównać się z nim twarzą, ale mimo to tak się nie stało. Dalej była niższa o paręnaście centymetrów. Simon złapał ją pod ramionami i podciągnął odrobinę wyżej. Po ćwierci sekundy wachania chwyciła jego twarz w dłonie i przybliżyła do swojej. Ich twarze dzieliło ledwie parę milimetrów.
      Simon ją pocałował. Jego usta były delikatne, a ich dotyk nieśmiały i niepewny. Pamięć o bólu który kiedyś zadała jej osoba którą kochała, która całowała ją tak jak on teraz, podświadomie nakazywała odepchnąć go teraz, zanim złamie jej serce. Odepchnęła od siebie wszystkie myśli, pozostawiając jedynie te dotyczące Simon'a. Odwzajemniła jego pocałunek śmielej niż on. Jej ręce uciskały lekko jego policzki i przyciągały jego twarz do swojej. Odstawił ją delikatnie na chodnik. Mackenzie poczuła jak ich usta się rozłączają, w jej sercu zapanował dziwny zawód.
      - Nie sądziłam, że kiedykolwiek pocałuję wampira - powiedziała cicho. Patrzyła się na jego bladą twarz z zachwytem i podziwem. - A tym bardziej w pełnym słońcu dnia... 
      - Można powiedzieć, że pod tym względem jestem tak jakby... Inny.
      Uśmiechnęła się. 
      Zimny wiatr poranka spowodował, że wzdrygnęła się z zimna. Simon ściągnął swoją bluzę i zarzucił ją na ramiona Mackenzie,  posyłając jej życzliwy uśmiech.
      - Dzięki. - Powiedziała wkładając ręce do rękawów. Rękawy były o wiele za długie więc podwinęła je na końcach. - A tobie nie będzie zimno?
      - Nie czuję już zimna. - Powiedział smętnie zapinając na niej bluzę. - Ciepła z resztą też.
      Zapadła chwilowa cisza. Bicie serca Mac zaczęło się powoli uspokajało, a oddech stawał się już spokojniejszy. Patrzyła się na Simon'a, zza pleców którego świeciło słońce. Ledwo się znali i praktycznie nic o nim nie wiedziała. Zastanawiała się czy nie rzucił na nią jakiegoś wampirzego uroku, choć nie wyglądał jakby mógł coś takiego zrobić. Jay też nie wyglądał jakby mógł coś jej zrobić, a jednak ją krzywdził.
      - Może oprowadzisz mnie po mieście? - zapytała z uśmiechem. - Wiesz, pokarzesz jakieś ciekawe miejsca etc.
      - Będę czuł się zaszczycony. - Odpowiedział oficjalnym tonem uśmiechając się. 
      Nadstawił w jej stronę ramię, chwyciła je śmiejąc się pod nosem. Ruszyli wgłąb miasta.
***
      Effy patrzyła się na Jace'a dużymi ze zdziwienia oczami. Nie potrafiła tego zrozumieć. Mackenzie, którą od pewnego czasu zaczęło mdlić na widok przystojnych chłopaków - szczerze to na widok wszystkich - umawia się z wampirem? Jace robi jej po prostu jakiś głupi żart. Na pewno.
      - Jesteś idiotą.
      - Idiotą? Niby dlaczego? Po prostu cię ostrzegam, bo może jej coś zrobić...
      - Bardzo śmieszne. - Powiedziała zirytowana. - Od kiedy niby cię ona obchodzi?
      Jace westchnął cicho odgarniając do tyłu opadające mu na twarz włosy.
      - A gdybym ci nie powiedział, a coś by się jej stało? Znienawidziłabyś mnie.
      Effy zamrugała parę razy.
      - Czyli mówisz prawdę? - zapytała drżącym głosem. - Na Anioła mówisz prawdę! - krzyknęła prawie płacząc. - Gdzie ona jest?!
      Wstała gwałtownie z krzesła i wybiegła na korytarz. Gorączkowo wykrzykiwała imię Mac. Jace mocno chwycił ją za ramiona i odwrócił szybko ku sobie.
      - Uspokój się... - powiedział spokojnym głosem i przyciągnął ją delikatnie do siebie.
      - Czy ona już wyszła... z NIM? - zapytała cichym głosem.
      Ugięły się pod nią kolana, jedynie silne ręce Jace'a powstrzymywały ją od upadku. Teraz wszystko miało sens. Te zadrapania, jakiś chłopak znów ją krzywdził.
      - Pusciłeś ją! Nawet jak wiedziałeś, że on jest wampirem!
      - Sądzisz, że gdybym jej zabronił posłuchałaby mnie?
      Uspokoiła się powoli oddychając. Nie wierzyła, że Mackie po tyłu latach zaufała jakiemuś facetowi. Przez dobry rok próbowała wyciągnąć ją na spotkanie z jakimś chłopakiem. Zwykle przywiązywała się wtedy do łóżka uzbrojona w kuchenne noże i rzucałanimi w nią kiedy tylko próbowała podejść. Zawsze noże ją omijały, Mac jeśli chodzi o rzucanie nożami prawdopodobnie nie miała sobie równych. Nigdy jej nie skrzywdziła.
      - Zaraz. Przecież już dawno wstało słońce... To niemożliwe żeby wyszła gdzieś z wampirem! Przestań sobie ze mnie żartować!
      Wyrwała mu się. Jak mógł ją tak nastraszyć? Świnia.
      - Proszę, zadzwoń do niej - podał jej komórkę. - Zobaczysz, że nie kłamałem.
      Eff popatrzyła się na niego podejrzliwie. Był strasznie pewien, że ma rację, ale dalej miała skrytą nadzieję, że jedynie żartował. Powoli wpisała na telefonie dobrze jej znany numer Mac. Sygnał oczekiwania zdawał się ciągnąć wieki. W końcu Mackenzie odebrała.
      - Mackie gdzie jesteś? - zapytała od razu.
      W tle słyszała odgłosy ruchu ulicznego i czyjś tłumiony śmiech w niedalekiej odległości od słuchawki. Po krótkiej chwili odezwała się Mac:
      - Ja... Poszłam na spacer. - Powiedziała lekko zdyszana. Śmiech w tle ustał. - Nie bój się nic mi nie jest.
      - Tak. Wczoraj też poszłaś na spacer, a wróciłaś cała poraniona. - Powiedziała zaniepokojona. - A poza tym Jace mówi, że wyszłaś z jakimś chłopakiem... Wampirem. Boję się o ciebie Mac.
      - Jace tak powiedział? Zabiję gnoja.
      - Mówił prawdę? Mackenzie!
      Usłyszała ciche westchnienie.
      - Mogłabyś się martwić, gdyby nie jeden fakt...
      - Ja już się martwię! - krzyknęła rozpaczliwie do słuchawki.
      - On uratował mi życie. - Dokończyła i się rozłączyła.
***
      Mac schowała swój telefon do kieszeni bluzy Simon'a. Podniosła na niego wzrok. Patrzył się na nią lekko zakłopotany, pewnie przez krzyk Effy. Ręce schowane miał do kieszeni jeansów. Kiedy na niego patrzyła ulice, w ogóle cały świat wokół, znikały. Istniał wtedy tylko on. Jego ciemne oczy, w których kiedy tylko na niego spojrzała zaczęła tonąć. Jego zwijające się w loki brązowe włosy, oraz przyjemne rysy twarzy, które nadawały mu wyglądu człowieka godnego zaufania. I ona jemu ufała. 
      - Dlaczego się tak na mnie patrzysz? - zapytał Simon.
      Intensywnie zamrugała zwilżając wyschnięte oczy. Zapiekły ją lekko. Prawdopodobnie patrzyła się na niego nie mrugając, nic dziwnego, że wydało mu się to dziwne. Zarumieniła się lekko.
      - Ja... Ymm... Zamyśliłam się.
      Simon uśmiechnął się dość szeroko, tak, że zauważyła wystające zza jego warg, koniuszki białych kłów. Przypomniała sobie co czytała o wampirach. Wygąd zmieniał się wraz z zamianą w wampira i służył zwabianiu potencjalnych ofiar. Uwodzenie było jednym z prostrzych sposobów na zdobycie pożywienia. Przeszedł ją lekki dreszcz.
      - Dalej ci zimno?
      Otulił ją troskliwie ramieniem. Zachowywał się jakby byli już parą, a znali się dopiero od dwóch dni. To było jednocześnie urocze jak i trochę niestosowne.
      - Nie jest mi zimno Simon. - Powiedziała stanowczo odsuwając się od niego. - Muszę już wracać.
      - Zrobiłem coś nie tak?
      - Oczywiście, że nie. Po prostu martwią się o mnie w...
      - Martwią ze względu na mnie? - przerwał jej.
      Przegryzła nerwowo wargę. Prawda brzmiała, że tak. Nie wiedziała czy jest sens go okłamywać.
      - Moja przyjaciółka jest przewrażliwiona...
      Simon nic więcej nie powiedział. Wyjął ręce z kieszeni i szybko ruszył przed siebie. Wymijając Mac nawet nie spojrzał jej w oczy, w ogóle się na nią nie popatrzył. Mruknął jedynie:
      - Chodź odprowadzę cię.
      Mackenzie ledwo dorównywała mu kroku. Chłopak nie zwracał już na nią uwagi. Szedł w stronę Instytutu.
***
      Elisabeth z zamyślenia wyrwał huk zamykanych drzwi wejściowych. Zerwała się szybko od stołu i popędziła w ich stronę. Na myśl nasuwała się jej tylko jedna możliwość. Mac wróciła. Czas kiedy na nią czekała ciągnął się w nieskończoność. Chciała właśnie do niej jeszcze raz zadzwonić, ale jednak już przyszła. Miała nadzieje, że cała i zdrowa. 
      Mackie stała przed głównymi drzwiami Instytutu. Jej dawno już nie podcinane włosy były zmierzwione przez wiatr i sterczały we wszystkie strony. Miała na sobie te same jeansy co wtedy kiedy wychodziła z pokoju coś zjeść. Wzrok Effy przykuła granatowa bluza, która była na nią za duża i sięgała jej do połowy ud. Rękawy miała podwinięte.
      - Jesteś nareszcie - westchnęła dość głośno. Podeszła bliżej Mac. - Martwiłam się...
      Mackenzie podniosła na nią wściekły wzrok. Wręcz emanowała wrogością.
      - Ty zawsze się martwisz. - Powiedziała suchym tonem. - Zawsze zachowujesz się tak jakbyś pozjadała wszystkie rozumy. Nie potrafisz zrozumieć, że potrafię sama o siebie zadbać?! Że potrafię panować nad swoim życiem?! Mam chyba prawo do własnych decyzji i do spotykania się z kim chcę!
      Wyminęła ją biegnąc prosto na górę. Eff stała jak zamurowana. Mac nigdy wcześniej do niej tak nie krzyczała, to było dla niej coś niespodziewanego. Zawsze zachowujesz się tak jakbyś pozjadała wszystkie rozumy. Nie wierzyła, że Mac mogła powiedzieć coś takiego. Owszem czasami ją ponosiło, ale nigdy nie usłyszała od niej czegoś podobnego. Odwróciła się w stronę gdzie uciekła Mac. Nie było jej tam już, ale na schodach siedział Matt.
      Jego czekoladowe włosy były niedbało zmierzwione, wciąż był w piżamie. Spojrzenie miał zaspane i nieobecne, zupełnie jakby dopiero wstał, a była już przecież dziesiąta.
      - O co poszło? - Zapytał leniwym głosem.
      Eff włożyła ręce do kieszeni spodni i westchnęła. Ciekawska natura Matthew'a doprowadzała ją kiedyś do szału, teraz nauczyła się, że o wiele prościej jest odpuścić i mu powiedzieć.
      - Chyba nie podoba jej, że się interesuję jej losem.
      - W jakim sensie?
      - Po prostu się o nią martwię, bo wchodzi w kontakty z Podziemnymi.
      Nigdy nie podawała mu konkretów. Wolała mówić ogółem, czyli mówić mu wszystko, ale nie tak żeby cokolwiek z tego wiedział.
      - Mac i kontakty z Podziemnymi? Co to niby za bzdury? Założę się, że Jace ci o tym powiedział, prawda?
      Nic nie powiedziała zacisnęła usta w wąską bladą kreskę. Ewidentne Matt i Jace się nie lubili. Choć może bardziej ten pierwszy nie lubił drugiego. Z jej perspektywy wyglądało to bardziej jak zazdrość. W końcu wystarczyło ich porównać. Jace wyglądający jak anioł, który dopiero co zstąpił z nieba. A Matthew? Matt ma delikatne rysy twarzy, długie szczupłe nogi i patykowatą budowę, mimo której był jednak dość silny. Ale nie wygląda za atrakcyjnie. Na pewno mu zazdrościł, zawsze zazdrościł innym nie ciesząc się tym co ma. Ich mama nazywała to "toksyzmem Matthew'a".
      - Ziemia do Eff - powiedział głośno świdrując ją spojrzeniem swoich dużych zielonych oczu. - Słyszałaś co powiedziałem?
      - Oh, tak. Jace mi to powiedział, ale ona potwierdziła.
      - Jak chcesz mogę z nią pogadać.
      - Nie chce rozmawiać ze mną, a co dopiero z tobą. Wiesz jak nastawiona jest do facetów...
      - Do przystojnych facetów. Nie powiesz mi chyba, że do nich należę.
      Wstał i poszedł na górę do ich wspólnego pokoju. Elisabeth została sama w holu.
***
      Mac opadła na swoje łóżko rozładowując złość na niczemu nie winnym materacu. Uderzała w niego pięściami i piętami. Wyglądała pewnie teraz jak małe dziecko, któremu mama nie chce kupić wymarzonej zabawki. Musiała jakoś pozbyć się ze siebie nadmiaru złości, która narastała w niej z każdą myślą o zepsutym spotkaniu z Simon'em. 
      Rozległo się donośne pukanie do drzwi. Wstała z łóżka i otworzyła je szybkim ruchem.
      - Czego? - Warknęła nawet nie patrząc kto stoi przed nią.
      - Jak zawsze milutka - usłyszała niski, znajomy głos. - Mała Mackie.
      Zaskoczona podniosła wzrok do góry unosząc głowę. Ujrzała piegowatą twarz Matt'a, który uśmiechał się do niej.
      - Jeśli szukasz Effy, to jest na dole.
      - Wiem właśnie z nią rozmawiałem. Powiedziała mi, że spoufalasz się z Podziemnymi. Wiesz chyba, że to nienajlepsze towarzystwo dla...
      Zatrzasnęła mu drzwi przed nosem.
      Jak zwykle Eff zamiast z nią porozmawiać wysłała kogoś, bo sama się boi. Kopnęła w ścianę z gniewem.
      - To było chamskie, Mackie. - Krzyknął przez drzwi.
      - Wiem i jestem z tego dumna!
      Matthew otworzył drzwi. Popatrzyła się na niego z gniewnie; gdyby jej spojrzenie mogło zabić, już dawno byłby martwy.
      - Zgaduję, że chodzi o chłopaka - powiedział nadwyraz spokojnie.
      - Tak! Chodzi o chłopaka! - krzyknęła zdenerwowana. Świdrowała go wzrokiem oczekując jakiejś reakcji. Nie zareagował. - Według twojej siostry każdy facet któremu się podobam ma jakieś problemy psychiczne i jest rządnym krwi mordercą!
      Matt zamrugał parę razy patrząc się na nią jakby przed chwilą wymierzyła mu policzek.
      - Ale... Ale ja nie powiedziałem nic takiego... W sensie że... Że nie twierdzę, że każdy chłopak któremu się podobasz to psychopata... Ja...
      - Przestań. Powiedz po prostu po co tu przyszedłeś.
       Utkwił w niej wzrok, jego zielone oczy błyszczały się w świetle słońca. Mac zobaczyła w nich coś więcej. Jakiś mały płomyk, czegoś czego nie potrafiła nazwać. Pod wpływem jej spojrzenia znikł tak szybko jak się pojawił. 
      - Ja... Oh nie ważne. - W jego głosie słychać było rezygnację. - Uważaj na tego Podziemnego.
      Wyszedł zatrzaskując drzwi tak mocno, że z sufitu posypał się tynk. Dziwne, że u tak chudego chłopaka jak Matt było tyle siły. Chyba, że siłę wywoływał u niego gniew. Wstała szybko i popędziła za nim. Stał na końcu korytarza pod oknem opierając się łokciami o parapet. Słońce świecące zza okna tworzyło wokół niego świetlistą poświatę. Gdyby zamiast niego byłby teraz Jace, mogłaby uznać, że wygląda jak anioł który właśnie zstąpił z nieba. W przypadku Matt'a trafniejsze było określenie zmartwychwstałego ducha.
      - Powiedz mi co chciałeś powiedzieć - powiedziała stanowczo. - Proszę.
      Matthew westchnął i odwrócił się w jej stronę. To coś co widziała w jego oczach wtedy w pokoju znów się pojawiło. Przygryzł wargę, tak jak Effy kiedy się denerwuje. Lekko pobladł, a jego liczne piegi stały się dzięki temu bardziej widoczne. Wyglądał jakby toczył ze sobą wewnętrzną walkę. I może tak właśnie było. 
      - Effy się o ciebie martwi. Nie powinnaś jej tak straszyć...
      - Ja ją straszę?! Niby czym! Tym, że po prostu znalazłam kogoś komu na mnie zależy?!
      - Masz już osoby którym na tobie zależy - powiedział spokojnym tonem.
      - Effy na mnie zależy. Ona jest jedna, a do liczby mnogiej potrzeba co najmniej dwóch osób.
      - Mnie zależy.
      Otworzyła usta chcąc coś powiedzieć, ale nie potrafiła. Co miała mu powiedzieć? Przecież to był Matt. Ten Matt, który zastępował jej przez tyle lat brata, ten sam co czytał jej i Eff bajki, kiedy były małe. Ten Matt stoi teraz przed nią i mówi jej, że mu na niej zależy.
      - Czy ty chcesz powiedzieć...
      Matthew usiadł na parapecie nie spuszczając z niej smutnego wzroku. Niewielki płomyk znów zgasł.
      - To właśnie chcę powiedzieć - powiedział smętnie. - Kocham cię.

sobota, 3 maja 2014

"...a book for children"

       Dalej stali we dwoje na schodach, robiło się coraz chłodniej, a księżyc został przykryty przez chmury. Zrobiło się ciemniej, ale oni doskonale siebie widzieli.
       - "Tales of Otherland" - odpowiedział po dłuższej chwili
       - Przecież to książka dla dzieci. Nie jesteś odrobinę za stary?
       - Ta książka ukazuje, co pragnie twoje serce... - odparł. - Nie znalazłem jej. I pewnie nigdy już nie znajdę.
       - "Tales of Otherland"... - powtórzyła szeptem - Mackenzie chyba ją czyta.
       - Mackenzie?! - zapytał zszokowany.
       - Przyniosę ci ją, kiedy skończy.
       - Dziękuję - odpowiedział szybko.
       - Ale nie rozumiem... Potrzebna ci książką, żebyś się dowiedział czego pragniesz? - zapytała lekko zdziwiona
       - Ona mówi ci to, czego nawet nie jesteś świadoma. Mówi co kryje twoje serce w najgłębszych zakamarkach... - w jego głosie można było wyczuć zachwyt.
       Effy nic nie odpowiedziała. Patrzyła się w jego świecące bursztynowe oczy. Był od niej o wiele wyższy. Sięgała mu zaledwie do obojczyków. Dlatego musiała otchylić głowę do tyłu i skierować ku górze.
       Bardzo chciała wiedzieć o czym on teraz myśli. Czy to, co przed porama chwilami zrobili. To jak się pocałowali, cokolwiek dla niego znaczyło. Nie rozumiała co w niej, go tak zainteresowało. Chciała się znów do niego zbliżyć. Poczuć jego bliskość. Starała się odpędzić te myśli. Bez skutku. To jest niewłaściwe, powtarzała sobie w myślach. Wtedy Jace ujął w dłonie jej podbródek. 
      - Pokażę ci coś. 
      Złapał ją za rękę i poszli w górę po krętych schodach. Elisabeth najbardziej zdziwiło to, że Jace utyka. 
      - Coś się stało? Kulejesz. - powiedziała. 
      - Ah, tak. Mac chyba wgniotła mi piszczel. Nie przejmuj się - odpowiedział. 
      Effy uśmiechnęła się pod nosem. Zawsze wiedziała, że Mackenzie ma mocnego kopniaka, ale nie, że aż takiego. Po chwili wspinaczki po schodach, znaleźli się na samym szczycie oranżeri. Znajdował się tam wielki "taras". Jace pociągnął Effy na jego koniec -Popatrz - wskazał na wielkie panoramiczne okno, do którego ona zaraz podeszła. Dotknęła wielkiej szyby.
       Ich oczom ukazał się wielki krajobraz Nowego Jorku. Cały skąpany był w różnobarwnych kolorach, pomimo ciemności nocy. Światła uliczne i lampy rozświetlały ulice Brooklyn'u i Manhattan'u. Dobrze było widać kluby, które mijały Effy i Mac przyjeżdżając do Instytutu. Począwszy od Java Jones i skończywszy na Pandemonium.    Panorama Nowego Jorku wyglądała teraz jak na dobrze znanych jej filmach, które czasami oglądała z Mackie wieczorami. Nagle poczuła jak coś ciągnie ją w dół. "Coś" okazało się Jacem, siedzącym już na kocu. Usadowiła się koło niego. Siedzieli tak blisko, że ich kostki się stykały. 
       Od początku dzisiejszego spotkania z Jacem serce galopowało w jej piersi jak dzikie. Szybkie jego bicie słyszała nawet w uszach. Jace wydawał się rownież nieco spięty. W każdym razie z łatwością to maskował, w przeciwieństwie do niej. Przez jej bladą jak śnieg skórę, doskonale było widać różowe rumieńce. Co gorsza, miała spuchnięte oczy od płaczu. Jace w porównaniu do niej wyglądał perfekcyjnie. 
       Nieśmiało i delikatnie oparła głowę o jego ramię. Mówił coś do niej, lecz jej powieki stały się ciężkie. Każde jego słowo, rozpływało się i odbijało cichym echem w jej głowie. W tym momencie zasnęła.
***

       Mac weszła przez obszerne, metalowe drzwi Instytutu. Oparła o nie swoją głowię i zaczęła się uśmiechać, pomimo bólu dokuczającego jej po ataku stwora. Nie mogła wyrzucić z pamięci tego chłopaka, który jej pomógł. Simon'a. Spodobała mu się. On jej najwidoczniej też. W całym jej życiu, żaden chłopak nie był tak pomocny, miły, a przede wszystkim bezinteresowny. Westchnęła i  poszła dość szybkim krokiem w stronę pokoju. 
       Za niedługo znalazła się w nim. Nic się nie zmieniło od jej wyjścia. Może tylko jedno. Nie było tam Effy. Uznała, że poszła się przejść. Choć było już bardzo późno, powinna już wrócić. pewnie kręciła się gdzieś po Instytucie. Nie było sensu jej szukać, prędzej pięć razy by się zgubiła niż spotkała Eff.
       Mac poszła do łazienki. Przechodząc koło lustra przestraszyła się samej siebie. Miała potargane włosy, twarz umazaną krwią i podarte ciuchy, przez które było widać głębokie rany. Zrzuciła ubranie i poszła się obmyć. Rany nie były bardzo bolesne, lecz dosyć wyczuwalne. Zmyła ze skóry krew i odkaziła rany. Przebrała się w czyste ubranie i związała włosy w koka.
       Jej powieki wolno opadły. Wyszła z toalety i opadła na łóżko. Zasnęła. Przed jej oczyma pojawił się Simon. Tak jak paręnaście minut, temu stali pod drzwiami Instytutu. Był taki sam jak go zapamiętała. Brązowe loki, szeroko otwarte, świecące oczy. Jego nieśmiałość, a zarazem odwaga robiły na niej dobre wrażenie. Jedyne co się zmieniło, było to, że stali zwróceni twarzą w twarz. Chłopak podtrzymywał ją nad ziemią tak, że była jego wzrostu. Przyciągnął ją do siebie i pocałował...
       Mackenzie w jednej chwili obudziło głośne stukanie do drzwi. Pukanie do drzwi po drugiej, kto normalny przychodziłby tu o drugiej? Effy przecież by nie pukała... Zdziwiło ją, to co przed chwilą jej się śniło, ale jednocześnie była wściekła, że ktoś zakłócił ten sen. Nie wiadomo dlaczego bardzo chciała dokończyć go dokończyć. Jednakże niechętnie wstała i podeszła do wejścia. 
***


       - Podoba ci się tutaj? - zapytał. Nikt nie odpowiedział. -Eff...? - uciął gdy zobaczył, że śpi oparta o jego ramię. 
       Uśmiechnął się sam do siebie. Jeszcze raz spojrzał na krajobraz Nowego Jorku. Odgarnął kosmyk włosów z czoła Elisabeth i wziął ją na ręce. Była zadziwiająco lekka. Popatrzył się na jej twarz. Dopiero teraz zauważył, że ma delikatne piegi na nosie i policzkach. Usta blade, zlewające się z kolorem skóry. Klatka piersiowa poruszała się spokojnie. Najwidoczniej śniło jej się coś przyjemnego, bo kąciki jej ust były lekko uniesione do góry.        
      Ostrożnie zszedł ze schodów, a następnie całkiem wyszedł z oranżerii. Błagał wszechświat, żeby po drodze nie spotkał Matt'a. Wiedział, że on go nie cierpi. A jeśli zobaczyłby Jace'a wracającego ze szklarni z Effy na rękach, totalnie by się wściekł. Matthew za żadne skarby nie chciałby, aby jego siostra była z Jace'em. Na szczęście nikogo nie spotkał. 
       Od oranżerii do wspólnego pokoju Mac i Effy, było dosyć niedaleko. 
       Jace szedł szybkim krokiem przez całą długość korytarza. Po chwili znalazł się przed drzwiami ich pokoju. Zapukał, kopiąc w drzwi nogą, bo na rękach trzymał Elisabeth. Drewniane drzwi po dłuższej chwili się otworzyły. Stała w nich zaspana Mackenzie. Na widok Effy wytrzeszczyła oczy. 
       - Co jej zrobiłeś?! - krzyknęła z niepokojem. Z jej twarzy w jednej chwili zniknęły resztki snu.
       - Cicho... Ona śpi. - Odpowiedział - Mogę wejść? 
       Mac niechętnie odsunęła się i ustąpiła mi drogi. Wskazała palcem na leżące po lewej stronie pokoju łóżko Effy. Delikatnie ją położył i jeszcze raz na nią spojrzał. Chciał pocałować ją w czoło, ale zorientował się, że przenikliwie patrzy na niego Mac. Odwrócił się na pięcie i poszedł w stronę drzwi. 
       - Jeśli ją znów skrzywdzisz, zabije cię, a twoje wnętrzności przerobię na girlandę. - Powiedziała chłodno Mac. - Nie znasz jej. Nie wiesz jaka jest wrażliwa i łatwowierna. Nie wiesz jak łatwo potrafi wybaczać ludziom. Więc się pilnuj.
       Jace skinął głową i wyszedł lekko przerażony.
***
       Mac wróciła do łóżka, starając się znów zasnąć. Nic z tego. Po prostu nie mogła zasnąć. Ułożyła się wygodnie na łóżku. Patrzyła w biały sufit.  
       - Jak...? - usłyszała cichy głos Effy.
       - Jace cię przyniósł... Właściwie dlaczego?! - zapytała ze zdziwieniem Mac.
       - Chyba zasnęłam w oranżerii...
       Mac nic nie odpowiedziała. Elisabeth popatrzyła się w jej stronę. Pierwsze co rzuciło jej się w oczy, było długie zacięcie na jej policzku. Oraz rany na rękach i nogach.
      - Co ci się stało?! - krzyknęła Eff.
      - Nic. Nieważne... Wpadłam na... Potknęłam się po prostu i upadłam. Nic wielkiego. Spokojnie - odpowiedziała jąkając się.
      - Okłamujesz mnie... 
      - Wcale nie. - Zaprotestowała. 
      - Szkoda, że mi nie ufasz - powiedziała - Ale jeśli będziesz chciała powiedzieć mi prawdę, to z miłą chęcią posłucham.
       Mac starała się uśmiechnąć. -Skończyłaś ją czytać? - Effy wskazała na książkę - Jace jej szukał...
      - Jace? Po co mu ona? - zapytała zdziwiona
      - Ta książka mówi co pragnie twoje serce - powiedziała po chwili. Mackenzie wytrzeszczyła oczy. 
      - Co...? - zapytała jakby samą siebie - To znaczy... Tak. Skończyłam, możesz ją wziąć - podała jej książkę. - Ale... Ty i Jace...?
      - Ty mi nie chcesz wyznać prawdy, więc ja tobie też - odpowiedziała urażonym tonem.
      Mac westchnęła 
      - Chyba pójdę coś zjeść - powoli wyszła z pokoju i skierowała się w stronę kuchni.
***
      Effy wzięła do ręki błękitno złotą książkę. Obracała ją przez chwilę w ręce. Następnie, bez dłuższych namyśleń wyszła z pokoju. Poszła w stronę sypialni Jace'a. Znajdowała się paręnaście metrów od jej pokoju. Pewnym krokiem ruszyła przez słabo oświetlony korytarz. 
      Chwilę później, znalazła się przed dębowymi drzwiami. Zapukała. Natychmiast się otworzyły. Wydawać by się mogło, że Jace na nią czekał. Gdyby nie to, że nie miał koszuli. Chyba, że to było zamierzone...
      - Mam ją - uśmiechnęła się, pokazując mu książkę. - Tylko weź się ubierz.
      - Co...? Oh, no tak. - Zamknął drzwi. Po chwili wpuścił ją do pokoju będąc w pełni ubranym. - Wiesz, że jest przed świtem? To mogło zaczekać do rana.
      Weszła, podając mu książkę.
      - I tak nie spałam, a pomyślałam, że byłoby ciekawie dowiedzieć się czego "pragniesz".
      Jace uśmiechnął się do niej i otworzył książkę. Powoli przewracał kremowe kartki. Elisabeth rozglądała się po jego pokoju. Nie było w nim nic "specjalnego". Na środku, pod ścianą stało drewaniane łóżko. Ściany miały kolor białego złota. Sypialnia była prawie taka sama, jak jej i Mac. Z jednym wyjątkiem. Tutaj, pod ścianami oparta była broń. Lecz pomimo tego panował tu porządek. Na twarzy Jace'a pojawił się dziwny uśmiech. 
      - Jak narazie wszystko jest o tobie... - powiedział cicho. 
      Na twarz Effy wpłynął rumieniec. 
      - Oh... - uśmiechnęła się - Jest prawie ranek... Pójdę już...- ruszyła w stronę drzwi.
      - Do zobaczenia... - odpowiedział jej wciąż się uśmiechając.
      Eff wyszła.
***
      Mackenzie po dłuższej chwili, w końcu doszła do kuchni. Mozolnie do niej weszła. Jej oczom ukazało się dosyć duże pomieszczenie, jak na kuchnię. Dominowała w nim biel i beż. Normalna kuchnia. Nie różniła się chyba niczym od przyziemnej. Ku zdziwieniu Mac, był tu również ekspres do kawy, nowoczesna (jeśli można to tak nazwać) mikrofalówka. Po lewej stronie kuchni, stała najzwyklejsza srebrna lodówka. Podeszła i ją otworzyła. W środku było jedynie mleko, parę jajek, sok pomarańczowy i woda. Mackenzie spodziewała się czegoś, ale wzięła do ręki karton mleka i sięgnęła do szafki, znajdującej się zaraz po prawej stronie. Wyjęła z niej płatki śniadaniowe. W innej szafce znalazła miskę, do której wlała mleko i wsypała płatki.
       Rozległo się głośne pukanie. Mac wstała od stołu i wyjrzała z kuchni. Przy drzwiach stał już Jace. W jednej chwili otworzył drzwi. Zza nich wyjrzał chłopak w kasztanowych lokach.
       -Szukam Mackenzie... - powiedział szybko, nie patrząc kto otworzył mu drzwi.