-Nie. Cały dzień jej nie widziałam... - Odpowiedziała.
Jace westchnął. -Tak jak wszyscy...
-Byłeś w jej pokoju?
-Nie jestem idiotą Izz. Byłem wszędzie. W jej sypialni, szklarni i we wszystkich pomieszczeniach w Instytucie. Nawet w piwnicy.
-To my mamy piwnice? - Zapytała ze zdziwieniem.
-Tak Isabelle. Doprawdy nigdy nie interesowało cię to kręte zejście na końcu korytarza?
-Emm... NIE. A może gdzieś wyszła? - Dziewczyna zmieniła temat. - Lub ukrywa się przed tobą. - Zachichotała.
-Cholernie zabawne. Powinnaś popracować nad swoim sarkazmem.
Prychnęła i odeszła od niego. Po schodach zeszła Mac rozmawiając przez telefon, chichocząc i rozczesując potargane włosy jednocześnie. Minęła go i weszła do kuchni śmiejąc się.
-Mac! - Krzyknął i ją zatrzymał.
-Jestem zajęta - powiedziała przyciszonym głosem, zasłaniając słuchawkę dłonią. - Nie no co ty Simon, nie przeszkadzasz mi w niczym.
Jace przewrócił oczami. -Moja sprawa jest o wiele ważniejsza niż twój żałosny seks-telefon.
-Oddzwonię później. Tak, to Jace - rozłączyła się i popatrzyła na Jace'a z irytacją. - Co znowu?
-Orientujesz się może gdzie jest twoja przyjaciółka, hm? - Zapytał.
-Nie wiem. Z resztą to jej życie.
Pokręcił głową z irytacją. -A wiesz gdzie mogłaby się schować, lub coś?
-Nie wiem, ale cieszę się, że wreszcie zmądrzała i chowa się przed tobą - uśmiechnęła się złośliwie.
Jace zacisnął zęby i wszedł głośno po schodach, na górę. Mackie uśmiechnęła się szerzej i oddzwoniła do Simon'a.
***
Jace znów wszedł do sypialni Elizabeth. Rozglądnął się.
-Eff? Effy, jesteś tu...? - Przykucnął i zobaczył Elizabeth. Leżała skulona pod łóżkiem.-Effy... co się stało?
Spojrzała na niego i zmarszczyła brwi.
-Elizabeth?
-Chcę zostać sama Jace... - Powiedziała cicho.
-Dlaczego? - też wszedł pod łóżko. - Co się stało?
-Nic... Po prostu... Źle się czuje...
Pogładził jej policzek z zatroskaną miną i przytulił ją lekko.
-Mogę ci jakoś pomóc? - szepnął.
Pokręciła głową.
-Zostaw mnie samą.
-To powiedz o co chodzi.
Wygramoliła się szybko spod łóżka i wybiegła z pokoju, a następnie z Instytutu. Jace pobiegł za nią.
-Effy! Stój! - Krzyknął, ale jej nie dogonił. Stracił ją z oczu i się zatrzymał. Wyciągnął telefon i do niej zadzwonił. Odezwała się poczta głosowa. "Hej, tu Effy. Jeśli nie odbieram, to znaczy, że nie chcę z tobą rozmawiać, więc po prostu nie dzwoń."
Rozłączył się i wrócił z powrotem do Instytutu.
***
Jace wparował do Instytutu.
-Mac! - krzyknął.
-Co do cholery? - wyszła z kuchni zamykając telefon.
-Effy... Ona leżała pod łóżkiem... A kiedy ją znalazłem... Uciekła... - Zaczął się jąkać.
-Musi naprawdę cię nie cierpieć.
-Mackenzie! Powiedz co się z nią dzieje! - Wrzasnął na nią.
-No wiesz - zaczęła. - Czasami jest tak, że dziewczyna ma dość chłopaka, a wtedy ucieka... i chłopak jej nie znajduje, albo znajduje i ona nie chce się do niego odzywać. Smutne, co nie? - uśmiechnęła się uroczo.
-Jesteś najgorszą przyjaciółką jaką Effy mogła kiedykolwiek mieć, wiesz?
Zacisnęła dłonie w pięści, a uśmiech zszedł z jej twarzy. Wpatrywała się w niego wrogo.
-Wcale nie - syknęła. - To ty jesteś najgorszym chłopakiem jakiego mogła mieć. Ciągle ją ranisz, ciągle przez ciebie płacze. Na jej miejscu też bym uciekła i nie chciała już nigdy oglądać twojej anielskiej twarzyczki.
-Mnie przynajmniej ona obchodzi. Ty najwidoczniej masz ją w dupie. - Powiedział wrogo.
Podeszła do niego i z całej siły uderzyła go pięścią w twarz. Upadł na podłogę, a ona kopnęła go w brzuch.
-Nie waż się nigdy mówić, że Eff mnie nie obchodzi! Jest praktycznie wszystkim co mam! Mój ojciec mnie olał, moją matkę zamordował Valentine, a mój brat mnie zostawił i uciekł nie wiadomo gdzie! Effy, Matt i Simon są dla mnie rodziną! Taki dupek jak ty tego nie zrozumie.
-Ale prawda jest taka, że nic o niej nie wiesz! NIC. - Wydusił, trzymając się za brzuch.
-Wiem o niej WSZYSTKO.
-Więc może powiesz mi dlaczego leżała pod łóżkiem, a następnie uciekła cholera wie gdzie?
-Bo to Effy. Czasami musi pobyć sama.
Jace wstał. -Bo?
-Bo to Effy. - Powtórzyła.
-Ale dlaczego do jasnej cholery musi czasami pobyć sama?! Daj mi racjonalny powód! - krzyknął.
-Czasami gubi się w tym całym gównie i ma trudne chwile. Okay?
Jace zmarszczył brwi i poszedł w stronę oranżerii.
-Super, że zrozumiałeś.
Jace wszedł do oranżerii i usiadł na schodach. Objął się rękoma. Podeszła do niego Mac, usiadła obok.
-Sorry za ten brzuch.
-Yhym... - mruknął.
-Ale czasami jesteś strasznym dupkiem.
-Martwię się o nią. - Powiedział cicho.
-Wow, czyli jednak nie myślisz tylko o swoim tyłku.
Westchnął -Kiedy ona wróci...?
-Za rok, może dwa.
-Mackenzie! - Krzyknął z wyrzutem.
-Kilka godzin.
-A wiesz gdzie mogła pójść?
-Może.
-A powiesz mi? Proszę... - Popatrzył się na nią błagalnie.
-Nie powiem ci.
-Dlaczego?!
-Bo nie chcę.
Pokręcił głową z westchnieniem. Wyszedł z oranżerii.
***
Mac schodziła na dół. Wpadła na Jonathana i oboje runęli ze schodów. Wylądowali na samym dole.
-Emmm... Przepraszam... To moja wina... - Powiedział.
-Ja w ciebie wlazłam - usiadła na nim odsuwając swoją twarz od jego.
Zrobił się czerwony jak burak.
-Jonathan?
-Wybacz...
Pokręciła głową.
-To moja wina.
-Czy... Mogłabyś ze mnie zejść...?
-Jasne - wstała, a on zaraz za nią.
Patrzyła się na niego z lekkim uśmiechem.
-Moja twarz wygląda aż tak śmiesznie...? - zapytał.
Zachichotała.
-Robi ci się limo pod okiem.
Zakrył szybko oko i się zawstydził. Zaśmiała się.
-Chodź dam ci lodu. - Powiedziała. Jonathan skinął głową i poszedł za Mac.
Weszli do pustej kuchni, Mac wyciągnęła mrożonkę z zamrażarki i podała mu ją. Przycisnął zimny worek do lewego oka. Usiadła przy stole i patrzyła się na niego. Uśmiechnął się do niej lekko.
-Dzięki... - powiedział.
-Dzięki - pokrzywiła mu się.
Zmarszczył brwi, a ona się uśmiechnęła. Zaśmiał się pod nosem.
-Dziwak.
Uśmiech zszedł z jego twarzy. -Niby dlaczego...?
-Bo zachowujesz się potwornie wstydliwie. Jak nie ty.
-Wybacz... Ludzie się zmieniają, a ty nie masz na to wpływu.
-Nie masz się czego wstydzić, bo to dziwne.
Westchnął i pokręcił głową. -Miłego dnia Mackie... - poszedł do swojego pokoju.
***
Jace cały dzień siedział przed wejściem do Instytutu czekając na Effy. W końcu wróciła, około godziny jedenastej wieczorem. Od razu wstał.
-Effy. Jesteś nareszcie - podszedł do niej i chwycił ją za dłoń.
Wyrwała dłoń z jego uścisku.
-Eff?
-Zostaw mnie Jace... Jestem zmęczona.
-Mogę położyć się z tobą?
-Chcę pobyć sama. - Wyminęła go i weszła do Instytutu. Poszła do swojego pokoju, zamykając go na klucz.
Rozdział czytało mi się z łatwością :) ciekawe dlaczego Eff ignoruje Jace'a... a Johnatan zachowuje się tak dziwnie XD no piszcie i dodajcie rozdział jak najszybciej :D
OdpowiedzUsuńHahaha cudem trafiłam na tego bloga :D Przez innego bloga, z profilu i stwierdziłam że sprawdzę o czym to.. :D Fajnie napisany rozdział. Ach ten Jace.. ;) Nie wiem czy będę czytać następne rozdziały a powód jest prosty : 1. Brakuje moich ukochanych posatci (Malec Forever ♥) 2. Nie umiem wyobrazić sobie Jace'a z kimś innym niż Clary <3
OdpowiedzUsuńhttp://ever-books-world.blogspot.com/ zapraszam :)
Malec prawdopodobnie pojawi się w kolejnych rozdziałach. Spokojnie, dopiero zaczynamy;)
UsuńPoczątek Malec'a planuję na mój kolejny rozdział. Nie ten którego teraz nie mogę z siebie wydusić, tylko następny :D
Usuń( Mały spojler Clary będzie, ale umrze. Będziemy niszczyć wasze serca jak Cassie. Buahahahahahahaha >:D )