sobota, 22 marca 2014

Prolog.

      Światło słoneczne powoli wlało się do pokoju o błękitnych ścianach. Oświetliło dwie pogrążone we śnie twarze. Na jedną z nich padało bezpośrednio przenikając przez jej cienkie powieki, budząc ją. Otworzyła szerzej oczy, nie okazując nawet najmniejszych oznak tego, że wstała dopiero przed paroma sekundami.
      -Zajmuję łazienkę! - krzyknęła głośno budząc swoją przyjaciółkę.
Effy zerwała się z łóżka tak samo jak ona sama poprzednio. Mackenzie zniknęła za drzwiami toalety.

***

  Elisabeth wykorzystując chwilę, zeszła na dół, aby zrobić śniadanie. Schodząc po schodach, zauważyła starannie poskładaną karteczkę z napisem ,,Elisabeth & Mackenzie". Szybko po nią sięgnęła i zaczęła czytać jej treść.

,,Musiałam prędko wyjechać. Wiem, że dzisiaj jest dzień, w którym wyjeżdżacie do Instytutu i żałuję, że nie mogę się z Wami pożegnać. Jednakże wiem, że sobie bardzo dobrze poradzicie. Rodzice byliby z Was naprawdę dumni. Tak jak ja. Pilnujcie się i uważajcie na Przyziemnych. Kocham Was.
                                                                                                                                              xoxo Amatis.

Effy zakręciły się łzy w oczach. Schowała liścik, aby później pokazać go Mac i zaczęła robić śniadanie.
   Po 30 minutach Elisabeth usłyszała otwierające się drzwi i szybko pobiegła na górę.
      -Dłużej się nie dało?! - krzyknęła Effy
      -Widzę, że od rana masz dobry humor Eff - odpowiedziała Mac.
      -Tak, i to wszystko dzięki tobie - wycedziła przez zęby - zrobiłam śniadanie, ale tobie się nie należy.
      -Też cię kocham! - krzyknęła Mackenzie schodząc już na dół.

 ***
      Kiedy zeszła na dół zastała Mackenzie rysującą sobie jakąś runę na przedramieniu. Podeszła bliżej.
      -Nie znam tej runy. Skąd ją wzięłaś?
Przez chwilę nie usłyszała odpowiedzi, poczekała aż Mac skończy rysować runę.
      -Z tego-podsunęła w jej stronę kawałek papieru.
Elisabeth obejrzała go dokładnie.
      -Kto to narysował?
      -Jakaś kobieta wręczyła mi to na ulicy.
Na twarzy Elisabeth widoczne było wielkie zdziwienie.
      -Tak po prostu? Nie powiedziała ci nawet co oznacza?!-zapytała prawie krzycząc.
      -Tak.
Effy chwyciła ją za nadgarstek i przyciągnęła jej rękę bliżej. Nieznana jej runa wyglądała jak łodyga, z dużą ilością pędów. Zachowuje się dziwnie, idiotka-usłyszała w swojej głowie. Puściła jej rękę.
      -Idź po swoje rzeczy-jej głos był spokojny.
Zdziwiona Mackenzie wstała i poszła po skórzaną torbę, którą zostawiła na górze.
      Effy chwyciła kartkę w palce i dokładnie przyjrzała się runie. Schowała ją do kieszeni.
      -Idziemy?-zapytała stojąca na schodach Mackie.
      -Yyy... Tak-odpowiedziała wyrwana z zamyślenia.
        Obie ruszyły w stronę drzwi.